drewniany manekin
fot. Kira auf der Heide / Unsplash
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

Rzeczywistość płci jest wpisana w rzeczywistość osoby. To sprawia, iż uzyskuje ona swoisty sens, swoisty ethos. Spróbujmy prześledzić bogactwo tego sensu.

Spotkania dziewczyny i chłopca, kobiety i mężczyzny, otwierają przed jedną i drugą stroną nowy, pełen uroku świat. W żadnym innym przypadku zadanie rozumienia drugiego nie staje przed człowiekiem tak natrętnie, nie wnosi tyle obietnic, i – prawdę rzekłszy – nie jest tak trudne do właściwego rozwiązania. Żadne spotkanie, zwłaszcza w okresie młodości, nie wznieca tylu niepokojów i niepewności. To właśnie od tego spotkania oczekuje się dzisiaj często daru „prawdziwego szczęścia”. Przegrana na tej płaszczyźnie wtrąca w rozpacz i wywołuje tęsknotę za śmiercią. To wszystko jest niewątpliwym znakiem, że ludzie, doświadczając się nawzajem od strony płci, dotykają miejsca, które jest miejscem ich „nadziei istotnej”. Niezależnie od tego, jak potoczą się ich losy, nie są w stanie „pozbyć się” własnej płci i wyznaczanego przez nią spojrzenia na siebie i na świat.

Czym jest płeć? Jakim służy wartościom?

Wszyscy, którzy odpowiadając na to pytanie, wskazują na ludzkie ciało, dokonują niesłychanego spłycenia sprawy. Płeć sięga o wiele głębiej, dotyka osoby. Wydaje się, że postąpimy najwłaściwiej, gdy powiemy, że płeć jest szczególną „wartością”, która określa sposób przejawiania się „dobrej woli” osoby w świecie. Każde słowo w tym określeniu jest ważne. Przede wszystkim płeć jest prawdziwą wartością, jest dobrem człowieka, przez które człowiek może głębiej przeżyć tajemnice życia i więcej dobrego po sobie pozostawić na ziemi. Trzeba więc zaakceptować swoją płeć, trochę tak, jak akceptuje się bramę otwierającą nam drogę ku światu. Płeć jest także tym, co określa od szczególnej strony dobrą wolę człowieka. Dzięki płci „dobra wola” człowieka uzyskuje dodatkowe zabarwienie aksjologiczne, które konkretyzuje i wzbogaca jej możliwości działania w świecie. To także trzeba zaakceptować. Poprzez jawną lub ukrytą akceptację wartości swej płci człowiek może stać się świadomym twórcą opartych o płeć dóbr.

Płeć przejawia się różnicą imion. Imiona ludzkie zawsze wskazują na osobę. I w tym także jest coś godnego uwagi. Znaczy to bowiem, że płeć jako wartość jest wartością osobową. Kiedy mówimy o prawdzie, pięknie, o dobru, mamy na myśli wartości obiektywne, stające przed człowiekiem niczym przedmiot. Płeć nie należy do tego rodzaju wartości. Ona od początku jest w osobie, w podmiocie, jest jej szansą i jej otwarciem na rozmaitość możliwości, które są przed nią.

Relacje między mężczyzną a kobietą domagają się dziś jednoznacznie sprecyzowanego ethosu. Żyjemy bowiem w okresie kryzysu płci jako wartości. W świecie współczesnej cywilizacji narasta potrzeba zachowań „neutralnych”, jednakowych dla kobiety i dla mężczyzny. W dążeniu do rozwinięcia tego rodzaju postaw zatraca się to, co dla płci specyficzne i wartościowe. Za „kryzysem płci” idzie często kryzys małżeństwa, rodziny, kryzys „czystości”. Wszystko to zdaje się wskazywać, że człowiek oddalił się od jakiegoś źródła. Stąd rodzi się postulat powrotu.

Pomiędzy pierwiastkiem męskim a pierwiastkiem żeńskim zachodzi „dialektyczna jedność przeciwieństw”. Natura dąży do tego, by stworzyć jedność między mężczyzną a kobietą. Ale dochodzenie do jedności zakłada doświadczenie przeciwieństwa. Jest ono niekiedy bardzo bolesne.

Z „imieniem kobiety” wiąże się wrażliwość na wartości związane z życiem i dobra wola służenia całym sobą owym wartościom. Szczególną troską kobiety staje się człowiek w stanie rozwoju. To ona czuje się powołana do ochrony ludzkiego życia, do pomagania życiu, do wczuwania się w jego potrzeby elementarne, do stawiania przed nim takich zadań, które je rozwiną, a nie zabiją. Dobra wola służenia życiu przejawia się w niej jej głęboką tęsknotą za domem – miejscem pokoju i swojskości, gdzie człowiek odzyskuje siły i siebie. Tylko kobieta wie naprawdę, czym jest radość urodzin, a czym ból śmierci. W imię nadziei życia, w imię jego piękna, kobieta całą swoją naturą protestuje przeciwko wszelkim „formom”, które – nie wiadomo skąd wzięte – stają w poprzek nadziei życia. „Nie dla nich, jak nie dla bogów, ów męski lęk, że kto narusza odwieczny ład, ten musi być osądzony. Nie dla nich ta obawa przed społecznością, przed równymi, którzy znają tyle okrutnych kar: drwiące uśmiechy, odejścia w drugą stronę, zapomnienie” (H. Malewska). Moc dobrej woli kobiety bierze się z mocy, której służy. Niemniej nieobce jej są także słabości, wszak często pozwala się nazywać „słabą płcią”! Należy do nich jej ciągła niepewność, czy potrafiła w służbę życia zaangażować trwale i głęboko „swojego mężczyznę” – istotę tak jej skądinąd bliską, a zarazem tak obcą. Nie zawsze potrafi też zrozumieć Boga, zwłaszcza Tego, który w środku urodzajnego ogrodu umieścił drzewo pełne owoców i zarazem wprowadził zakaz korzystania z nich.

Z „imieniem mężczyzny” wiąże się dążność do dominacji nad siłami rządzącymi światem i życiem świata. To on podbija, organizuje, on narzuca formy, ustala struktury. Kiedyś cnotą naczelną mężczyzny było męstwo, dziś – w epoce technicznej organizacji życia – cnotą stało się dążenie do dominowania przez władzę, przez wiedzę, przez duchową i fizyczną sprawność działania. Także mężczyzna służy życiu, i on buduje dom, stwarza „gniazdo”, ale pośrednio, z oddalenia, z zachowaniem dystansu. Mężczyzna, którego natura uczyniła mniej wrażliwym na bezpośrednie doznania, zachował zmysł perspektywy i proporcji. Jego żywiołem jest to, co jasne i wyraźne. Jego „dobra wola” organizuje i podbija przestrzeń wokół domu, buduje miasta i drogi, sięga do gwiazd. Chce być „wspaniały” wokół swoich dzieł. Jego najbardziej pokojowy czyn zawsze jest wynikiem jakiejś walki, w której problemem jest zwycięstwo lub klęska. Ale i jego dręczy „niepewność płci”. Czy potrafił na tyle uszczęśliwić wybraną kobietę – istotę czułą i wrażliwą, że ta nie dba już o nikogo innego? I on nie zawsze potrafi pojąć Boga, który swym drzewem wiadomości dobrego i złego przeszkadza jego władzy porządkowania świata.

Dzięki tym i wielu innym przeciwieństwom różne staje się widzenie świata, różna wrażliwość na jego wartości, różny kierunek ofiarowania siebie. Różność jest podstawą problemu jedności. Jedność jest celem dążenia. Jest to cel szczególny, cel obecny w każdym niemal spotkaniu i zarazem taki, którego nigdy do końca osiągnąć nie można.

Budowanie jedności

Jedność buduje się etapami. Dzień po dniu coraz więcej pokonanych przeszkód, coraz głębsze wzajemne powiązania, i znów nowe przeszkody na drodze. Więź poznania, współodczuwania, więź jednakich gestów… Zapatrzenie zwrócone ku sobie. Z zapatrzenia ku sobie rodzi się dążenie do organizowania wspólnej przestrzeni, powstają zręby jakiegoś domostwa. W pewnym momencie, który zresztą nie jest do uchwycenia, wyłania się kategoryczny imperatyw: dom potrzebuje życia, trzeba stworzyć życie. Stworzone życie wymaga zrozumienia tego, czym jest obowiązek. Ludzie przestają patrzeć w siebie, patrzą w nowego człowieka. Człowiek ten jest owocem dobrej woli kobiety i mężczyzny, żony i męża.

W owym zasadniczym dążeniu ku jedności dają się wyróżnić trzy etapy z charakterystycznymi zestawami wartości.

„Etap” pierwszy to okres „niedookreślonych obietnic”, którymi jedna strona pobudza wyobraźnię i pragnienia drugiej, niepokojąc ją zarazem niepewnością ich urzeczywistnień. Nie jest to zwyczajna gra i zwyczajna ciekawość. Wyłaniają się pytania istotne: kim jesteś? Jaki jesteś? Czy jesteś taki, jak inny? Czy jesteś, jak każda inna? W ogniu tego rodzaju pytań krystalizują się postawy, precyzują wybory. Człowiek, aby zatrzymać uwagę na sobie, dookreśla siebie, dopełnia takiego, a nie innego wyboru, nieoczekiwanie dla samego siebie – „buduje siebie”. Już na tym etapie zażyłości kobieta i mężczyzna kształtują nawzajem swe osobowości, ofiarując sobie radość i ból, nadzieję i niepewność, lęk i siłę męstwa.

„Etap” drugi, ściśle zazębiający się z pierwszym (zaproponowane tu podziały mają przede wszystkim znaczenie porządkowe), jest okresem „nieoczekiwanych odkryć”. Ludzie poznają się nawzajem, przyzwyczajają do siebie, umacniają w sobie wzajemne zaufanie. Sprawą kluczową staje się dobroć drugiej osoby. Prawda osoby ma się tutaj przejawić przez dobroć osoby: jesteś na tyle prawdziwy, na ile jesteś zdolny do dobroci. Życie codzienne wystawia ową dobroć na liczne próby. W sercu kobiety rodzą się nadzieje, których urzeczywistnienie coraz bardziej zależy od obecności mężczyzny, od jego wierności, jego czułości, jego obowiązkowości. Są to niejednokrotnie nadzieje bardzo zwyczajne, ale próby, które z nich powstają, są pełne znaczenia. Stąd całkiem banalne niepowodzenia czy „przykrości” są przeżywane jak największe klęski. Ludzie dążą ku sobie i zarazem „urażają” siebie. Stają się władcami swych uczuć, podstawą równowagi nastrojowej lub jej braku, nie tylko żyją „obok siebie”, ale także coraz bardziej żyją „z siebie”. Zarazem coraz lepiej znają siebie, nawet bez słów. Znają mowę swych twarzy, swych gestów, swych rąk. Stają się bliscy sobie dzięki wspólnie przeżytemu bólowi, dzięki wierności w trudnych chwilach, dzięki coraz bardziej jednoznacznej nadziei, która z ukrycia nimi kieruje. Odnajdują w sobie swój los, swój ethos.

„Etap” trzeci, którego zaczątki również sięgają daleko wstecz, jest etapem „budowania domu”. Powoli spojrzenie z siebie kieruje się na otaczający człowieka świat. Człowiek odkrywa czas, odkrywa jutro, odsłania mu się przestrzeń, miejsce. „Gdzie ty jesteś, wyrasta miejsce” (R.M. Rilke). Otwiera się szerokie pole do popisu dla mężczyzny i jego męskich cnót. To on jest władcą czasu i przestrzeni, to on buduje dom, to on ma teraz dać mocne podstawy dla wspólnej przyszłości. Jego wierność przekształca się w czyn, a jego świat jest światem obowiązku. Biada mężczyźnie, jeśli tego nie pojmie! Kobieta potrafi mu przebaczyć, ale nie potrafi zapomnieć. Urodzenie dziecka staje się wielkim wydarzeniem. Odtąd znów wszystko jest inne, przychodzi czas dawania i oddawania. Macierzyństwo i ojcostwo odciskają głębokie znamię na żywej tkance osoby. Odtąd „dobra wola” ojca i matki uzyskuje niemal namacalnie określony kierunek działania. W centrum uwagi staje dziecko. Fakt ten odbija się wyraźnie na wzajemnym stosunku męża i żony. Ich wspólna troska o dziecko jest za każdym razem troską od innej strony, bo inny rodzaj dobroci stanął u jego podłoża. Sens na nowo dookreślonego ethosu zostaje odtąd wyznaczony przez zadanie wychowania osoby. Wychowanie jest zarazem źródłem wzajemnej komunikacji wartości osobowych. To dzięki dziecku i dzięki sobie nawzajem mężczyzna stał się ojcem, kobieta matką. Wciąż powtarza się ta sama prawda: trzeba utracić siebie, by odzyskać siebie.

Całą drogę osoby do osoby, niezależnie od tego, jakie „etapy” można jeszcze w niej wyróżnić, otwiera tutaj i określa nadzieja przekazania życia. Ale nie chodzi o życie w ogóle, lecz o życie człowieka, życie osoby ludzkiej, życie wzięte ze wszystkimi konsekwencjami, których dokładnie przewidzieć nie można. Nadzieja zawsze odsłaniała i odsłania przed człowiekiem jakieś obszary świata i człowieka. Nadzieja życia również. Ukazuje ona kobiecie i mężczyźnie płaszczyzny możliwych spotkań, chroni przed zwątpieniami, dodaje sił. Instynktownie dąży się tu do tego, by najpierw „dać życie” człowiekowi, a następnie, poprzez właściwą opiekę, wyzwolić z niego to, co najlepsze, najbardziej ludzkie. Pod kątem nadziei na tego rodzaju ofiarę z własnego życia doświadcza się innych wartości: prawdy drugiego, dobroci drugiego, wierności drugiego, jego obowiązkowości itd. Nie tylko na pierwszym etapie, lecz stale, człowiek stawia drugiemu człowiekowi istotne pytanie o to, jaki jest. Czy „prawda” jego osoby ma czy nie ma znaczenia dla jego nadziei? Czym jest jego dobroć w domu, który buduje? Czym forma jego wierności dla tego domu? Nie poszukuje się tutaj człowieka niejako „samego dla siebie”, żeby wiedzieć, kim jest, ale po to, by móc go „mieć” i by móc mu się oddać w imię nadziei przekazania życia. Nadzieja otwiera, ale zarazem określa punkt widzenia, ustala kierunki preferencji, pewne sprawy wynosi, innym każe pozostać w cieniu. Ale jedno pozostaje dla niej nienaruszalne – wartość płci.

Niemniej nadzieja przekazania życia wcale nie jest jedyną, ani nawet najwyższą z żywionych przez człowieka nadziei. Samo pojęcie życia ludzkiego mieni się bogactwem znaczeń. Do budowania zrębów życia i jego rozwoju przykładają swą rękę różni ludzie: lekarze, nauczyciele, wychowawcy, ekonomiści i politycy, wojskowi i urzędnicy, naukowcy, filozofowie, duchowni. W tworzeniu owych warunków płeć nie jest tak istotna, jak w akcie bezpośredniego dawania, chociaż i tutaj ma ona duże znaczenie. Wrażliwość kobiety, jej rodzaj i głębia, predysponują ją do pewnych zawodów, do których mężczyzna „nie dorasta” i na odwrót. Także takie budowanie wiąże się z jakąś nadzieją. Także ta nadzieja częściowo otwiera, a częściowo zamyka drogę człowieka do człowieka. I ona domaga się ofiar, obiecując w zamian zadośćuczynienie.

Stąd wyłaniają się różnego rodzaju, niekiedy bardzo bolesne problemy etyczne. Można je uszeregować w dwóch grupach. Pierwsza grupa problemów sięga korzeniami sytuacji, w której dąży się do pełnej akceptacji cudzej i własnej płci, ale nie jest się w stanie zaakceptować fundamentalnej nadziei, której płeć służy. Druga grupa problemów wyłania się z sytuacji, w której człowiek akceptuje i poświęca się realizacji nadziei „wyższej” (albo może nadziei bardziej podstawowej?) niż nadzieja przekazania życia, zatem nadziei niezwiązanej bezpośrednio z wartością płci (decyduje się na „czystość”), ale to nie przekreśla w nim jego płci ani wynikających stąd konfliktów.

Akceptacja płci jako takiej, dążność do zbudowania na tej wartości więzi z drugim człowiekiem, ale bez zaakceptowania nadziei podstawowej, której płeć służy, wprowadza głębokie zaburzenia w stosunek człowieka do człowieka i rodzi w nim poczucie winy. Wina bierze się stąd, że człowiek budzi w drugim, a także w sobie (często mimo woli), nadzieję uczestnictwa w przekazie życia, ale zarazem postępuje wbrew tej nadziei, podcina ją, gdy tylko ta da znać o sobie. Drugi człowiek jest w takich sytuacjach doświadczany „ambiwalentnie”: jest potrzebny, niezbędny, jest ratunkiem i ostoją, zarazem jednak jest kimś, kto jest „niebezpieczny”, kto grozi wciągnięciem w niechcianą ofiarę i kto ewentualnie sam broni się przed wciągnięciem go w tę ofiarę. Człowieka takiego nie można konsekwentnie „mieć” i nie można być przez niego konsekwentnie „posiadanym”. Nie można również sprawić, by stał się kimś obojętnym. Trzeba go trzymać zarazem blisko i daleko, przyciągać go i odpychać.

Wszystko jest w nim wartością „podwójną”, jest tym, co zarazem korzystne i niekorzystne, pełne i niepełne. Dobroć zatrzymała się w połowie drogi, wraz z nią poczucie obowiązku, także wierność, także budowanie domu. Zamiast ofiarowania domu mamy propozycję chwilowego „azylu”, zamiast wzajemnej inspiracji w stronę podobnej ofiary, mamy powracające fale czułości i agresji. Płeć w tej nadziei stała się wartością „beznadziejną”. Stąd dezintegracja osobowości, stąd na przemian lęki i euforie, stąd świadomość upadku i winy.

Druga grupa problemów powstaje wtedy, gdy człowiek dobrowolnie rezygnuje z realizacji nadziei przekazywania życia na rzecz nadziei „wyższego rzędu”. Nadzieje takie nie są bez sensu, bo istnieją wartości wyższe niż życie – wartości, którym życie człowieka jest poddane i które nadają mu głębszy sens. Siła działania tych wartości jest niekiedy tak wielka, a związana z nimi nadzieja tak wszechstronna i głęboka, że „zawiesza” ona w człowieku kategoryczną moc, z jaką działa w nim nadzieja przekazania życia. Człowiek „poświęca się”, czego przejawem jest wybór czystości.

Czym jest „czystość”?

„Czystość” nie jest wyzwoleniem od płci, ale jest dążeniem do tego, by uzyskać wolność od wszystkiego, co w „pożądaniu płciowym” wydaje się kategoryczne. Przeżycie czystości jest przeżyciem złożonym. Jednym z jego składników jest szczególnie mocne doświadczenie wolności. Nie jest to jednak doświadczenie dominujące. Innym doświadczeniem jest szczególne „widzenie” drugiego człowieka. Pod niejednym względem przypomina ono „widzenie matki” lub „widzenie ojca” skierowane na dziecko. Przyznaje się człowiekowi wartość ze względu na niego samego, wspaniałomyślnie, całkiem niezależnie od roli, jaką drugi może spełnić w dziele przekazywania życia czy budowania „gniazda”. Uznanie wartości człowieka oznacza miłość do człowieka. Jest to miłość, która „nie szuka swego”. Ale czystość, podobnie jak każda miłość, potrzebuje nadziei. Skoro nie jest to nadzieja przekazania życia sensu stricto, powinna to być nadzieja przybliżenia człowiekowi tych wartości, które jego życiu nadają znaczenie i najgłębszy sens. Czystość jest „poświęceniem czegoś” w imię czegoś. Nie jest wolnością dla wolności, ale wolnością od jednych poświęceń na rzecz innych poświęceń. Miłość, która w bliźnim „nie szuka swego”, szuka w nim tego, co Boskie. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Oglądać Go będą w człowieku, w jego sercu, w jego dobrej woli, w jego ziemskim, tragicznym losie. Czystość otwiera tym samym przed człowiekiem nową przestrzeń poświęceń dla drugich i nowy horyzont szczęścia z drugim „w Bogu”. Ona także buduje dom, jest wierna, cierpliwa, mądra. Ona także potrafi umrzeć, aby inni żyli, zmartwychwstawali.

Obok autentycznego przeżycia czystości jako wartości, która wyrasta z płci i w swoisty sposób afirmuje płeć, istnieją także patologiczne formy przeżywania czystości. Biorą one początek nie w nadziei wyższej niż nadzieja przekazania życia, lecz w lęku przed drugim człowiekiem, a także w lęku przed tym, co płciowe. Nierzadko patologicznemu przeżyciu czystości towarzyszy mniej lub bardziej jawna neuroza. Sprawom tym nie możemy jednak poświęcać więcej miejsca. Zainteresowanych odsyłamy do literatury specjalistycznej.

nr 54, luty 1978

Osoba i płeć
ks. Józef Tischner

(ur. 12 marca 1931 r. w Starym Sączu – zm. 28 czerwca 2000 r. w Krakowie) – ps. „Wawrzek Chowaniec”, „Molinista”, „Józek Szkolny”, „Jegomość Józek” – kapłan, filozof, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej. Wykładowca...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze