Ewangelia według św. Marka
Jeśli między mieszkańcami domu biskupiego, plebanii lub klasztoru nie będzie czułości, serdeczności, zaufania, jeśli nikt za nikim nie będzie tęsknił, trudno takie bytowisko nazywać domem.
Nie lubię sformułowań: „nasz prawdziwy dom jest w niebie”, „nasza ojczyzna jest w niebie” „odszedł do domu Ojca”. Nie do przyjęcia dla mnie jest mówienie o ziemi, że to jedynie „padół łez”, „miejsce wygnania”, nieomal więzienie, z którego najlepiej byłoby jak najszybciej się wynieść. Bo przecież, gdy przychodzi co do czego, jakoś niepilno nam ten ziemski padół opuszczać. Zbyt dużo forsy wydajemy na lekarstwa, żeby łatwo uwierzyć w takie gadanie. Dlatego dzielenie rzeczywistości na godną pożądania wieczność i obrzydzaną doczesność w świetle dogmatu o wcieleniu, zmaterializowaniu się Boga, nie wytrzymuje krytyki. Czy naprawdę musimy żyć w takim schizofrenicznym rozdarciu? Ciało tu, dusza tam?
Wydziedziczeni na własne żądanie
Takie rozdwojenie sprawia, że stajemy się ludźmi bezdomnymi, skołowanymi uciekinierami, sierotami, z furią atakującymi wszystkich i wszystko, gdyż dla wyrzuconego na margines rzeczywistości czy też żyjącego jej namiastką, światem wydumanym, choćby nawet był to świat wielce pobożny, wszystko, co go otacza to, jak mówi papież Franciszek, „upiór, którego należy zwalczać”. Człowiek, przerażony takim obrazem życia, pojmowanym „jako ucieczka i oderwanie od świata »zewnętrznego«, trudnego i złożonego”, zaczyna sobie budować zamiast domu schron, bunkier, czasami wprost norę. Choć zacytowane słowa papież skierował do zakonników, to trzeba je odnieść do wszystkich chrześcijan, w tym do duchownych. Zresztą, jeśli się pamięta, kto komu w Kościele ma służyć, czy warto dalej podtrzymywać podział na duchownych i świeckich? Piotr Sikora, teolog i publicysta, twierdzi, że wizja „Kościoła, w którym istnieje wyraźny podział na »pasterzy« i »wiernych« (to) podział bardzo wątpliwy z punktu widzenia współczesnych badań nad Kościołem pierwotnym i Nowym Testamentem”. A zatem domem dla chrześcijanina jest świat. To tutaj żył i żyje nadal jego Stworzyciel i Odkupiciel Jezus Chrystus. Jezus „przyszedłszy ogłosił ewangelię pokoju (…) Przez Niego mamy (…) dostęp do Ojca w jednym Duchu. A zatem nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale współobywatelami świętych i domownikami Boga. Zbudowani jesteście na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim cała budowla zespolona rozrasta się w świętą Panu świątynię, aby przez Ducha przygotować mieszkanie Boga” (Ef 2,17–22).
Skoro jesteśmy kapłanami Boga, który kocha świat, a zwłaszcza tę jego słabą, złą, grzeszną stronę, to pierwszorzędnym zadaniem prezbitera jest polubienie świata. Jezus Chrystus mówi: „Bóg tak umiłował świat, że wydał swojego Syna Jednorodzonego, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg bowiem posłał Syna na świat nie po to, aby świat potępił, ale po to, aby świat był przez Niego zbawiony” (J 3,16–17). Świat w Ewangelii Jana ma znaczenie nie tyle geograficzne, ile moralne, i oznacza jego najpodlejszą stronę.
A zatem nasz dom jest tutaj, na ziemi, która w bólach rodzi się jako nowa ziemia pod nowym niebem. No bo jak inaczej zrozumieć ewolucję, jeśli nie jako budowanie wiecznego domu dla ludzi i dla Boga. „Potem ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma. I Miasto Święte – Nowe Jeruzalem ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża” (Ap 21,1–2).
Jeden Ojciec
Coraz częściej można usłyszeć, jak papież Franciszek zwraca się do świeckich, ale i do biskupów oraz kardynałów, per bracia. Na przykład w przesłaniu do biskupów polskich na zakończenie wizyty ad limina czy też w przemówieniu po konklawe. Tym samym powoli odchodzi z Kościoła tytulatura, co prawda zsakralizowana, ale w istocie świecka, laicka, urzędnicza, dworska, polityczna, a wraca terminologia biblijna. Można mieć nadzieję, że za słowami pójdzie mentalność. Nie sposób nie zauważyć, dokąd prowadzi tytuł brat w odniesieniu do starszych Kościoła, a dokąd prowadzą inne tytuły: „Wtedy Jezus przemówił do tłumu i do swoich uczniów: Prawo Mojżeszowe objaśniają nauczyciele Pisma i faryzeusze. Róbcie więc wszystko i zachowujcie, czego was uczą, ale nie naśladujcie ich uczynków, bo mówią, ale nie czynią. Wiążą wielkie ciężary i obarczają nimi ludzi, a sami palcem nie chcą ich ruszyć. Wszystko czynią po to, aby ich ludzie widzieli. Rozszerzają filakterie i wydłużają frędzle. Lubią pierwsze miejsca przy stole i pierwsze krzesła w synagogach, i pozdrowienia na rynkach, i to, że ich ludzie nazywają: rabbi. Lecz wy nie nazywajcie się: rabbi, bo macie tylko jednego Nauczyciela, a wy (wszyscy) braćmi jesteście. I nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem, bo macie tylko jednego Ojca – w niebie. Nie nazywajcie się też: mistrzami, bo macie jednego tylko Mistrza – Chrystusa. A największy z was będzie waszym sługą. A kto się będzie wywyższał, będzie poniżony, a kto się będzie uniżał, ten będzie wywyższony” (Mt 23,1–12).
Ta wypowiedź Jezusa pokazuje, jak powinny wyglądać relacje wewnątrzkościelne, między domownikami Boga. To znaczy, na czym powinno zasadzać się życie na plebanii, w domu biskupim, w klasztorach, a co za tym idzie w parafii i diecezji, czyli w Kościele. A jak to czasami wygląda dzisiaj? Rozmawia dwóch księży. „Wiesz – mówi jeden – nasz nowy biskup jest ze mną na ty”. „Świetnie – odpowiada drugi – a ty z biskupem, to jak?”. „No, ja z biskupem per ekscelencjo”. Podobnie bywa między proboszczem i wikarym, opatem i bratem zakonnym.
Te grzecznościowo-terminologiczne łamigłówki można by zostawić w spokoju, gdyby nie praxis. W dniu święceń diakonatu i prezbiteratu kandydaci na starszych Kościoła słyszą od biskupa: „Drodzy synowie”. Biskupa zaś nazywamy „Czcigodny ojcze”. Na czym więc polega to ojcostwo i synostwo? Na pewno nie chodzi o sentymentalny i infantylny powrót do dzieciństwa, do obrazów kochanego tatusia i grzeczniutkiego synka, do kochanej mamusi i słodziutkiej córeczki. Biskup nie może powielać zachowań ojca rodziny względem syna ani syn nie może traktować biskupa jak drugiego taty. Jeden i drugi za wzór mają mieć Boga jako Ojca, Jezusa jako Syna, i obaj mają mieć tego samego Ducha. Boże Synostwo Jezusa z Nazaretu najpełniej ukazuje się przecież nie tyle w szopce betlejemskiej czy nawet w cudach, co w „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46). Jeśli się o tym zapomni, natychmiast zaczyna się wśród nas panoszyć paternalizm i infantylizm, a za nimi świeckość i dworskość, o czym tak często przypomina papież. I jak wtedy mówić, że plebania, klasztor czy biskupstwo jest domem, skoro nie ma w nim domowników, a są, co najwyżej, członkowie wspólnoty?
Menadżer czy współbrat?
Podobnie może się dziać w seminariach i nowicjatach. Mistrz nowicjatu, prefekt, rektor, profesorowie – jeśli tylko na chwilę zapomnimy, kto naprawdę jest naszym Mistrzem, natychmiast zaczniemy ideologizować nasze siostry i naszych braci. To znaczy kształtować ich na nasz wzór i podobieństwo. Tak tę sprawę widzi Franciszek: „Ideologowie fałszują Ewangelię. Wszelka interpretacja ideologiczna, niezależnie z której strony pochodzi, z tej czy innej, jest fałszowaniem Ewangelii. A ci ideolodzy – widzieliśmy to w historii Kościoła – stają się na końcu intelektualistami bez talentu, moralistami bez dobra. Nie mówmy też o pięknie, bo niczego nie pojmują”. Jeśli tak, to znowu nie ma co mówić o domu, bo w pomieszczeniach, które zajmujemy, nie ma domowników – są nowicjuszki, klerycy, scholastycy, profesorowie i kto tam jeszcze. Jak jest u nas, łatwo sprawdzić. Jeśli między mieszkańcami domu biskupiego, plebanii, klasztoru nie będzie czułości, serdeczności, zaufania, jeśli nikt za nikim nie będzie tęsknił i nikt nikim, poza samym sobą, nie będzie się umiał cieszyć i smucić, trudno będzie takie bytowisko nazywać domem. Jak temu zaradzić? „Należy formować serce – mówi Franciszek. – W przeciwnym razie ukształtujemy małe potwory. A potem te potworki formują lud Boży. To naprawdę przyprawia mnie o gęsią skórkę”.
Innym, doskonałym sprawdzianem jest podejście do konfliktów, które wciąż jawią się jako przejaw jedynie złej woli lub głupoty, a już na pewno braku pobożności i posłuszeństwa. Nadal, wbrew poecie, gnieździ się w naszych głowach obawa przed tym ptakiem, co to kala własne gniazdo: „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, / Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?”. Co więc począć? Unikać konfliktów za wszelką cenę? Skrzętnie je skrywać? A kiedy już wybuchną, gnębić skonfliktowanych przypominaniem o ślubie lub przyrzeczeniu czci i posłuszeństwa? A jak to nie pomoże, włóczyć się po sądach kościelnych i świeckich? Papież Franciszek mówi, że „nie rozwiązuje się problemów, zabraniając po prostu czynienia tego czy tamtego. Potrzeba dialogu, konfrontacji”. I zauważa: „Aby uniknąć problemów, w niektórych domach formacyjnych młodzi zaciskają zęby, starają się nie popełnić ewidentnych błędów, dostosować się do reguł, uśmiechając się wiele, w oczekiwaniu, że pewnego dnia powie się im: »Dobrze, skończyłeś formację«. Jest to hipokryzja, owoc klerykalizmu, który jest jednym z największych rodzajów zła”.
Z tego wynika, że dom buduje nie tylko zgoda, ale i niezgoda. „Konflikty wspólnotowe są nieuniknione: w pewnym sensie muszą istnieć, jeżeli wspólnota żyje naprawdę więzami szczerości i wierności. To jest życie. Nie ma sensu i nie jest dobrze myśleć o wspólnocie bez braci, którzy borykają się z trudnościami. Jeżeli we wspólnocie nie doświadcza się konfliktów, to znaczy, że czegoś brakuje. (…) A konflikt trzeba rozwiązać (…) Życie bez konfliktów nie jest życiem (…) Czasami kryzysy wspólnoty spowodowane są kruchością osobowości, i w tym przypadku koniecznie trzeba poprosić o pomoc specjalistę, psychologa. Nie należy się tego bać (…). Ale nigdy nie powinniśmy postępować jak manager wobec konfliktu współbrata. Powinniśmy zaangażować serce”.
Bracia i siostry to nie slogan
Henryk Pietras SJ w homilii wygłoszonej do jezuitów powiedział: „Wymyśliliśmy sobie przyjaciół w Panu, i powiedziawszy prawdę, przyjaciel w Panu pasuje tak do przyjaciela jak krzesło do krzesła elektrycznego. Przyjaciel nie powie o przyjacielu marnego słowa, przyjaciel w Panu – chętnie oplotkuje. Przyjaciel prawdziwy nie będzie dawał posłuchu plotkom na twój temat, przyjaciel w Panu – okazuje się, że chętnie. Doświadczamy tego wszyscy, mówiąc o sobie, że jesteśmy przyjaciółmi w Panu”. Poza terminem „przyjaciele” w tradycji jezuickiej był używany tytuł „towarzysz”. Jak zwał, tak zwał, ale kłopot ten sam – co znaczy być przyjacielem, towarzyszem, siostrą, bratem?
Podobnie jak na więź ojciec – syn, tak na więź siostrzaną i braterską trzeba popatrzeć od strony Jezusowej przypowieści o ojcu, który miał dwóch synów tak samo marnotrawnych, bo niedoceniających domu. Nierozumiejących, że mają skarb, do którego jeszcze nie dorośli. Z nami jest podobnie. Skoro dorastamy, to znaczy popełniamy błędy, bywamy tacy, jak synowie i służący, czyli domownicy wspomnianego ojca. Domagający się jedynie sprawiedliwości. Tymczasem wzorem Jedynego Syna, Jezusa Chrystusa, powinna nas cechować gotowość na to, by dać się skrzywdzić. Jako starsi Kościoła musimy dać się krzywdzić, jak dał się skrzywdzić Jezus. Znaczy to tyle, co przebaczyć. Na krzywdę musimy się nauczyć reagować po chrześcijańsku, czyli tak jak Bóg, który przecież nie unosi się gniewem ani nie pamięta złego (por. 1 Kor 13,1–13). Przebaczać na kredyt, nie czekając na prośbę o wybaczenie. Bez umiejętności sprawienia cudu przebaczenia nie zbudujemy domu, gdyż zeżre nas nienawiść.
Następna rzecz to gotowość do dźwigania grzechów cudzych tak, jakby nam za mało było swoich. Domownicy Boga zwierzają się starszym Kościoła z najbardziej intymnych spraw. To wielki zaszczyt. A że wciąż w nas i w nich drzemie pycha, to od czasu do czasu spotkamy się z ich strony z niechęcią. No bo czy jest się spowiednikiem czy penitentem, ciężko jest być celnikiem, przyjemniej faryzeuszem. Przyjemniej jest myśleć, co by było, gdyby było, kiedy tymczasem jest, jak jest. Ciesząc się z osiągnięć sióstr i braci, jeszcze bardziej podziwiajmy grzeszników. Wtedy ten najciemniejszy kąt naszej duszy, naszych domów i kościołów – tam, gdzie najczęściej stoją konfesjonały – stanie się najjaśniejszym miejscem pod słońcem. A Kościół stanie się domem rodzinnym, w którym wszyscy dorastają, w którym nie ma starych, wszyscy są młodzi, a zło owocuje dobrem.
Ksiądz dla księdza…?
Jako starsi Kościoła będziemy zawsze dla siebie wyrzutem sumienia. Warto się tym wzajemnym niechęciom przypatrzeć, czy przypadkiem nie jest z nami tak, jak z tymi, którzy prześladowali Catherine Doherty. Założycielka Friendship House skarżyła się spowiednikowi na brak zrozumienia ze strony duchownych dla jej charytatywnej działalności: „Oni cię nienawidzą – oświadczył spowiednik – bo robisz to, co sami powinni robić”. Tymczasem jej arcybiskup prosił ją: „Módl się za moich księży, aby Bóg oświecił ich ciasne umysły”.
Ponoć jest tak, że u innych najbardziej nie lubimy tego, czym sami grzeszymy. Być może stąd po części bierze się krytyka skierowana pod adresem naszym, a także obecnego papieża. Watykanista Marco Politi mówi: „Papież, który głosi ubóstwo, jest w porządku. Ale papież, który chce zamieszkać w zaledwie dwóch pokojach, już nie”. Jeśli więc ktoś jest dla nas niewygodny, to dobrze. Lepiej niech będzie niewygodny w domu niż poza domem.
A kasa, proszę księdza?
Z tym same kłopoty. Ksiądz dziś tu, jutro tam. Dobrowolnie, na polecenie, z przymusu. Przychodzi nowy ksiądz, zaprzyjaźni się, polubią go ludzie, zaufają mu i po jakimś czasie trzeba zwijać manatki i w drogę, i od początku. To boli. Przyjaciół ze sobą zabrać się nie da i żyć wspomnieniami też nie. Do nowych parafian muszę podejść z tym samym sercem. Dlatego księżowskie przyjaźnie mają swój charakterystyczny rys. Muszę pamiętać słowa Jezusa, gdyż to On jest kryterium moich przyjaźni: „Objawiłem Twoje imię ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli, a Tyś Mnie ich oddał. (…) Teraz wiedzą, że wszystko, co Mi dałeś pochodzi od Ciebie. Bo słowa, które Mi dałeś, dałem im i oni je przyjęli i naprawdę poznali, że od Ciebie wyszedłem, i uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. (…) Wszystko, co moje, jest Twoje, a co Twoje, jest moje, i w nich zostałem wysławiony” (por. J 17,6–10). W rezultacie ma się tysiące domów i nie ma się żadnego. W tym kontekście sformułowanie „przyjaciele w Panu” nabiera nowego znaczenia. To „w Panu” oznacza, że nasze księżowskie przyjścia i odejścia to nie tylko udręka, ale przede wszystkim okazja, by na przyjaźń popatrzeć w jaśniejszym świetle. Odejście z jakiegoś miejsca i przyjście do innego, to jak dobudowanie jeszcze jednego piętra, a to znaczy, że nasz dom żyje, skoro się rozwija.
Pięknie – powie ktoś – za piękne, aby było prawdziwe. To prawda. Dom się sam nie wybuduje, jedzonko z nieba nie spadnie, auto chodzi na benzynę, wino do mszy i chleb też kosztują. A zatem pieniądze. Papież Franciszek wspomina często o ubóstwie, co czasami kwitujemy stwierdzeniem: Dobrze, nie wezmę za ślub ani za pogrzeb, nie będę zbierał tacy ani ofiary za mszę, tyle tylko, że nie wiem, za co mam żyć i utrzymać kościół. To fakt, tak pojmowane ubóstwo do obecnego systemu finansowania duchownych i parafii już nijak nie pasuje. Ten system, w którym parafia stanowi beneficjum, działa w naszym Kościele źle. Przede wszystkim jest niesprawiedliwy, co gorsza, dzieli parafie na gorsze i lepsze, w zależności od liczby i zamożności mieszkańców. W rezultacie jeden proboszcz pławi się w luksusach, a drugi nie ma co do garnka włożyć. Czy w takiej sytuacji można mówić o braterskiej jedności prezbiterów między sobą i biskupem? Pieniądz bowiem to nie tylko sprawa żołądka, ale przede wszystkim serca. Tych kwestii jednak nie rozwiąże Rzym, to sprawa lokalnego Kościoła. Jeśli struktura parafii i diecezji przestaje dobrze służyć misji Kościoła widzianego jako wspólnota wspólnot, trzeba ją zmienić. Przykład daje reformująca się Stolica Apostolska.
Kościelne wspólnoty staną się domem dopiero wtedy, gdy słowa Jezusa „bierzcie i jedzcie moje Ciało”, „pijcie moją Krew” wyjdą poza rytuał i zaczną określać sposób myślenia i postępowania każdego chrześcijanina, bez względu na to, jaką posługę w Kościele sprawuje. Tymczasem „na świecie duchownym ufa średnio dwie trzecie badanych, a w Polsce jedynie 48 procent z nich”. Domownicy nam nie ufają? Warto wiedzieć dlaczego.
Oceń