Meblościanki i kryształy
fot. ev U / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 44,93 PLN
Wyczyść

Dom nie staje się sam. Jest tworzony przez ludzi. Nie „raz, a dobrze”, lecz w ciągłym procesie. Bo zmieniają się okoliczności, przybywa lub ubywa członków rodziny, mamy więcej lub mniej pieniędzy, coraz inne potrzeby.

Dom – przysłowiowe cztery ściany czy coś więcej? Wiele mamy skojarzeń z tym słowem.

Mówimy na przykład o ognisku domowym, o domowych pieleszach. Niektórzy deklarują, że prowadzą „dom otwarty”, a inni utożsamiają się raczej z angielskim przesłaniem „my home is my castle”, ryglując zamki i domykając szczelnie drzwi. Tak czy inaczej wydaje się, że dla wszystkich dom jest miejscem, które – przynajmniej potencjalnie – powinno sprzyjać realizacji naszych najważniejszych potrzeb. 

W domu powinniśmy się czuć bezpiecznie, a to dla każdego może oznaczać coś innego. Jedni – dla uzyskania poczucia bezpieczeństwa – potrzebują intymności, izolacji od świata, zewnętrznych granic, grubych i nieprzepuszczających hałasu ścian. Dla innych ważniejsza jest niezależność i komfort bycia sobą, bez konieczności nakładania jakichkolwiek masek. Jeszcze ktoś inny kojarzy bezpieczeństwo z bliskością, relacjami rodzinnymi, tym, że w domu ktoś na nich czeka; wielu odnajdzie je w przewidywalności, określonych schematach funkcjonowania, stałych porach snu, posiłków, strefach przynależnych konkretnym domownikom itd. Są też osoby, którym dla uzyskania poczucia wewnętrznej równowagi i komfortu potrzebne jest symboliczne, oswojone miejsce lub przedmiot: ulubiony fotel przed telewizorem, wazonik na parapecie, ten, a nie inny kawałek stołu w kuchni, kubek do kawy czy strona łóżka w sypialni. 

Z wielu doświadczeń wynika, że metraż naszego mieszkania lub domu czy status posiadanych do niego praw nie jest najważniejszy. Bywają właściciele olbrzymich posiadłości, którzy źle się w nich czują, i użytkownicy maleńkich, odnajmowanych mieszkań, którzy z przyjemnością wracają do nich po pracy czy z podróży. 

Co może być tego przyczyną? 

Chodzi chyba o to, czy potrafimy sprecyzować swoje oczekiwania wobec miejsca, w którym mieszkamy i przebywamy. Czy jesteśmy ich prawdziwymi gospodarzami, czy tylko lokatorami, gośćmi. Czy umiemy współistnieć z innymi członkami wspólnego gospodarstwa, okazywać gotowość do negocjacji i kompromisów i wreszcie – czy chce nam się wkładać wysiłek w tę sferę naszego życia. 

Jacy jesteśmy

Różne są modele domowego funkcjonowania. Konserwatyści najchętniej nie zmienialiby w swoich domostwach niczego. Nie pozwalają na żadne modyfikacje, a wyrzucenie jakiejkolwiek rzeczy traktują jak zamach na swoją godność. Każdy remont jest dla nich niepotrzebnym zamieszaniem. Każdy mebel i sprzęt są „ciągle jeszcze dobre”, nawet jeśli czasy świetności dawno mają za sobą. Konserwatysta toczy bój ze współlokatorami o każdy wyłom w dotychczasowym stanie rzeczy i nawet jeśli w końcu zdecyduje się na remont, to i tak kupuje kafelki identyczne z tymi, które były na ścianach do tej pory.

Modyfikatorzy duszą się w schemacie istniejącym dłużej niż tydzień czy miesiąc. Potrafią w środku nocy poprzesuwać meble, często i radykalnie zmieniają kolory i wystrój wnętrz, a nawet burzą ściany. Nudzą się stałością i czują się jak ryba w wodzie, kiedy mogą zrealizować kolejny projekt. Dobrze, jeśli pozostali członkowie rodziny mają podobne temperamenty, gorzej, gdy jest to przeprowadzane „po trupach”, bez liczenia się z potrzebami innych.

Porządniccy, w różnych wersjach „perfekcyjnych pań i panów domu”, nie spoczną, dopóki ostatnia brudna łyżeczka nie zniknie im z oczu. Od progu ustawiają na swoim miejscu kapcie domowników, ich nieodłącznymi atrybutami są mop i odkurzacz, a sobotni poranek rozpoczynają od zapędzenia całej, zwykle opornej rodziny do generalnych porządków. Nie potrafią spokojnie zasiąść przed telewizorem ze świadomością, że w zlewozmywaku jest pełno brudnych naczyń lub że zmywarka nie została opróżniona. Można czasem podejrzewać, że sensem ich istnienia jest domowy ład w każdej jego odsłonie, a sprzątanie to swoiste hobby, którym potrafią zadręczyć bliskich.

Ich przeciwieństwem są wieczni bałaganiarze (zasłaniający się mówieniem o „artystycznym nieładzie”), dla których porządek jest wtedy, kiedy sami mogą znaleźć to, co jest im akurat potrzebne. Oni również bywają uciążliwi, zwłaszcza dla nieco bardziej pedantycznych domowników i gości. Idąc do nich z wizytą, musimy się nastawić na to, że jeśli będziemy chcieli usiąść, trzeba będzie samodzielnie odgruzować jakieś miejsce, a filiżankę do herbaty własnoręcznie umyć przed użyciem (o ile zdołamy ją odnaleźć wśród mnóstwa innych naczyń i resztek jedzenia na stole). 

Spotykamy także odtwórców, którzy w swoich wnętrzach powielają to, co widzieli gdzie indziej; snobów – gromadzących tylko najnowsze, najmodniejsze i najdroższe sprzęty oraz kreatorów, wkładających w urządzenie mieszkania całą swoją inwencję, pomysłowość i wyobraźnię. 

Bywają domy ciepłe i klimatyczne, które przyciągają licznych gości, a także zimne i niedostępne, w których czujemy się jak w muzeum i z obawą siadamy na wskazanym krześle. 

Niektóre domy są bogate w sprzęty, gadżety i ozdoby, zdjęcia z wakacji, obrazki namalowane przez dzieci, pamiątki z wojska itp., a kawałki wolnych ścian służą do swobodnej twórczości lub zapisywania ważnych spraw. Inne – tchną surowością i ascezą. Nie znajdziemy tam nic zbędnego i nieużytecznego. 

Są mieszkania zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, których urządzenie gospodarze konsultują z dekoratorami wnętrz. I są takie, w których dominuje chaos lub bylejakość. Wszystko wydaje się przypadkowe, spontaniczne i do niczego niepasujące. 

Niektóre mieszkania intrygują (bo np. firanki leżą na stołach w charakterze obrusa, a ściany wyłożone są kawałkami znalezionych na polu kamieni), inne wydają się przeraźliwie nudne. Choć nie byliśmy w nich nigdy wcześniej, z zamkniętymi oczami trafimy na właściwy sprzęt, bo szafka i fotel stoją po tej samej stronie, co u tysięcy innych mieszkańców podobnych lokali. 

Gdzieś jest gwar, wszyscy domownicy tłoczą się przy stole w kuchni; a w innym domu każdy przebywa zamknięty w swoim pokoju, mijając się z najbliższymi jedynie w drodze do kuchni czy łazienki.

Inaczej wyglądają mieszkania rodzin z dziećmi, a inaczej zamieszkane przez singli.

W jednych – takich, w których żyje pod jednym dachem kilka osób – panuje demokracja. Przed podjęciem ważnych decyzji każdy może się wypowiedzieć i przedstawić swoje argumenty. Gdzie indziej – decyduje jednoosobowa władza, pełniona – zależnie od przyjętego modelu – przez ojców, matki lub jeszcze inne osoby albo koalicje tworzone na stałe lub na użytek aktualnego problemu do rozstrzygnięcia (np. matka z córką wybierają wzory tapet, dzieci planują, gdzie postawić telewizor, a rodzice zarządzają finansami). W mieszkaniach rodzinnych niezbędny jest podział terytoriów na indywidualne (niekoniecznie musi to być oddzielny pokój, czasem wystarczy odrębna półka czy szafka) i wspólne, ustalenie zasad korzystania ze strategicznych i użytkowanych przez wszystkich pomieszczeń, wyznaczenie zakresu odpowiedzialności. Czasem dokonuje się to spontanicznie, kiedy indziej jest wynikiem planowania i realizowania wcześniejszych założeń. 

Na podstawie wielu rozmów i obserwacji wiem, że te podziały nie zawsze są sprawiedliwe. Bywają w domach przestrzenie puste, do których nikt się nie przyznaje, a w innych miejscach panuje wieczny tłok. Niektórzy mieszkańcy są przepracowani i obciążeni wszystkimi domowymi pracami, inni – tylko konsumują i pozwalają się obsługiwać. Jedni czują się panami wszystkich miejsc, inni muszą walczyć o kąt dla siebie, szukając azylu w garażu lub na balkonie. 

Warto o tym rozmawiać, przyglądać się, jak funkcjonują poszczególne osoby w rodzinie. Sprawiedliwość wcale nie musi oznaczać równości, chodzi raczej o to, by każdy, na miarę istniejących możliwości, mógł zaspokajać swoje potrzeby i pomagać (lub chociaż nie przeszkadzać) w zaspokajaniu ich przez innych. 

Bo się zniszczy

W domach pojedynczych mieszkańców z jednej strony jest łatwiej, skoro „każdy sam sobie sterem”, ale czasem pole widzenia jest uboższe, bo ograniczone tylko do jednych oczu. Wbrew temu, co się niekiedy wydaje, samotny człowiek też może tworzyć pełnowartościowy dom, dbając o jego wystrój i funkcjonalność oraz o to, by miejsce to spełniało wszystkie kryteria przysłowiowego domowego ogniska – po to, by czuć się tam dobrze.

Część ludzi chroni swoje domy jak twierdze – nie szczędząc pieniędzy na nowoczesne zamki antywłamaniowe, blokady, alarmy i groźne psy. Inni wychodzą z założenia, że to właśnie takie zabezpieczenia są sygnałem dla złodzieja i poprzestają na drzwiach dających się otworzyć mocniejszym pchnięciem. Są nawet tacy, którzy w ogóle nie przywiązują do tego wagi i zdarza im się pozostawiać mieszkanie otwarte lub notorycznie gubić klucze. 

Każdy dom mówi coś o jego właścicielu. Jest formą prezentacji siebie przed światem. Czasem bardzo na pokaz, zupełnie niezgodnie ze stanem realnym, czasem – odsłania niemal dosłownie to, co w człowieku najskrytsze.

Nie ma jednego gotowego wzorca „dobrego domu”.

Co jest ważne? Chyba to, żebyśmy umieli znaleźć w nim swoje miejsce i sprawdzali, ciągle od nowa, na ile jest ono – dla nas i dla naszych bliskich – przyjazne. Warto czasami zastanowić się nad tym, czy to dom jest dla nas, czy raczej odwrotnie – staliśmy się jego niewolnikami, nie mając odwagi lub nie umiejąc zmienić tego, co nam nie służy, wyjść poza schemat, przeorganizować. Pamiętam sprzed lat dom sąsiadów mojej babci: na krzesłach były pokrowce, niczego w nim nie wolno było dotykać, bo się zniszczy lub pobrudzi. Znam osoby, które od lat nigdzie nie wyjeżdżają, bo trzeba pilnować domu. 

Można chyba powiedzieć, że dom zaczyna się nie od murów, lecz powstaje w naszych głowach. Jego obraz tworzy się u każdego na podstawie tego, co zapamiętał z dzieciństwa, a także późniejszych projektów i marzeń. Ktoś chciałby dokładnie odtworzyć swój dom rodzinny, inny – przeciwnie – robi wszystko, byle tylko było inaczej (bo wspomnienia bolą do dziś). Nosząc w sobie takie wyobrażenia, możemy tworzyć dom choćby w namiocie lub szałasie, reanimować go po przeprowadzce, pożarze czy powodzi, budować niezależnie od położenia geograficznego, liczby metrów kwadratowych i stanu konta. Cegła po cegle, według priorytetów, które sobie ustaliliśmy.

Czekoladowe negocjacje

Dom to wiele aspektów. Świadome budowanie dotyczy nie tylko stawiania ścian, ale przede wszystkim komponowania różnych elementów w całość, według przyjętej hierarchii wartości i racjonalnej analizy potrzeb (a może także zachcianek?). Czasem ściany są dopiero finalnym etapem, kiedy wiemy już na pewno, do czego będą nam one potrzebne. Tworzenie domu kojarzy się z odpowiedzialnością – za siebie i za innych. Dobrze jest, kiedy każdy, nawet najmłodszy i najsłabszy członek rodziny czuje się ważny i potrzebny, może wnieść swój wkład we wspólne gospodarstwo (na przykład przedszkolak dbający o to, by przy każdym talerzu sztućce leżały na właściwych miejscach, albo schorowana babcia doprawiająca rosół tak, jak tylko ona potrafi). Wówczas można odnaleźć swoje miejsce w łańcuszku tworzonego zespołowo dobra, uczestniczyć w procesie wymiany. To w domu po raz pierwszy uczymy się brać i dawać. Dzielić ostatnią czekoladką albo ustępować miejsca na ulubionym fotelu. Negocjować miejsce w kolejce do łazienki, przekonywać do wybrania właśnie tego, a nie innego filmu w telewizji. Reagować na prośby lub asertywnie odmawiać, kiedy czujemy, że nasze granice są naruszane. Czasem nawet walczyć o swoje. Pozbywać się egocentryzmu i dojrzewać do różnych ról społecznych. Dom to pierwsza szkoła prawdziwego życia, odkrywania jego zasad i norm. Tym bardziej pożyteczna, im bardziej to życie jest uporządkowane, a zasady wynikają z istotnych wartości i są z konsekwencją realizowane. Nie chodzi o rygoryzm i sztywność, ale o to, by móc egzystować w warunkach ładu i harmonii, co jest szczególnie istotne dla dzieci, które wychodzą w świat z tym, czego doświadczyły na początku swojej drogi. Najmłodsze pokolenie właśnie w domu może się nauczyć właściwie funkcjonować – jeśli dorośli potrafią dostrzec, że wartością jest nie tylko to, by dziecko czuło się dobrze, ale by również inni czuli się dobrze z nim, i uświadomią potomkowi (mądrze, z ciepłem i taktem), że choć jest bardzo kochany, nie stanowi jednak centrum wszechświata.

W domu uczymy się zarządzania – choćby tylko małym kieszonkowym albo szufladą w biurku. 

Obserwujemy relacje między ludźmi – oparte na szacunku i empatii lub agresji czy egocentryzmie. 

Doświadczamy różnorodnych uczuć wynikających ze ścierania się z odrębnością innych i nabieramy wprawy w radzeniu sobie z nimi. 

Odpoczywamy i pracujemy; spotykamy się z ludźmi i zaznajemy samotności. Bawimy się, jemy, chorujemy. Stąd wychodzimy i tu wracamy. Będąc daleko, tęsknimy za domem. Czasem tworzymy sobie „drugi dom” – w pracy, w internacie, w delegacji (ustawiając na biurku rodzinne zdjęcia albo kładąc na łóżku ulubiony jasiek). Bo dom to ważne miejsce. Terytorialnie i emocjonalnie. To nasza mała ojczyzna, najbardziej oswojony kawałek świata, którego obraz – z całym dobrodziejstwem inwentarza – nosimy w sobie cały czas. Warto zabiegać o to, by obraz ten nie pozostawał jedynie w sferze marzeń, a był rzeczywistością, z której możemy czerpać na co dzień. 

Dom nie staje się sam. Jest tworzony przez ludzi. Nie „raz a dobrze”, lecz w ciągłym procesie. Bo zmieniają się okoliczności, przybywa lub ubywa członków rodziny, mamy więcej lub mniej pieniędzy, coraz inne potrzeby, uwarunkowane temperamentem, pracą, wiekiem, stanem zdrowia itd. Niektórzy przez lata tworzą mieszkanie w jednym miejscu, modyfikując je zależnie od aktualnych realiów. Inni – zmieniają miejsca, kupują lub budują kolejne domostwa, w kolejnych dzielnicach, miastach czy państwach. Tak czy inaczej – to ciągle jest ten sam dom. Niesiemy go z sobą, niczym ślimak dźwigający swoją skorupę. Im bardziej odpowiedzialnie do tego podejdziemy, tym większa szansa na to, że słowo „dom” będzie nam się kojarzyć z ciepłem i bezpieczeństwem, z przystanią, portem, oddechem…

Meblościanki i kryształy
Małgorzata Mazur

(ur. 1959 r. – zm. 02 listopada 2020 r.) – pedagog, absolwentka teologii na UKSW w Warszawie, trenerka „Szkoły dla rodziców i wychowawców”, przełożona prowincjalna Fraterni Świeckich Zakonu Kaznodziejskiego.Mieszkała w Sz...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze