Język mojej codzienności pozostawia wiele do życzenia. Bez dumy i z cieniem żalu przyznaję, że – zwłaszcza w przestrzeni biurowej – słownik, którym dysponuję, wykracza poza to, co powszechnie przyjęto jako poprawne. Marnym pocieszeniem jest to, że inwektywy, z których zwykłem korzystać, pozbawione są konkretnego adresata, a manifestują jedynie stan chwilowego konfliktu z rzeczywistością.
Wśród ludzi, którzy dźwigają ciężar mojego codziennego towarzystwa, sytuacje tego typu budzą specyficzny dysonans. Choć unikam manifestów, znają moje przywiązanie do chrześcijańskich wartości. Kiedy więc rzeczywistość przybiera kształt trudny do akceptacji (bo ekspres do kawy odmówił posłuszeństwa), a ja daję upust złej energii, powietrze wypełnia atmosfera zaciekawienia, które szybciej, niż sam bym sobie tego życzył, materializuje się w formie uwagi o rozdźwięku między tym, co deklarowane, a tym, co autentyczne.
Uwaga jest złośliwa, ale to ten szczególny rodzaj złośliwości, który bardziej niż złą wolą podszyty jest serdecznością i humorem. Większość ludzi potrafi obok takich sytuacji przejść w sposób naturalny i godny, czyli pięknym
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń