Zorientowałem się, że jest niedobrze, kiedy ledwie przekroczyłem próg salonu optycznego w centrum Warszawy, a już zaproponowano mi kawę. Boję się takich objawów gościnności, od kiedy u fryzjera wypiłem kawę, a potem zapłaciłem za usługę, jakbym był jakimś Samsonem, a nie starszym facetem, którego głowa już nie pamięta bujnych pukli.
Miałem rację. Kiedy ja delektowałem się cappuccino, właściciel zakładu, pan Piotr, do którego po znajomości mnie skierowano, wybierał oprawki do okularów. Co jedne, to ładniejsze. Zgrabne, leciutkie, po przymierzeniu miałem wrażenie, że ujmowały mi lat i dodawały urody.
Właściciel widział, że oczy do tych okularów mi się śmieją, wyjmował więc z szuflad kolejne modele, zachwalając włoski design i japońskie materiały. Byłem pod wrażeniem. Pewien niepokój wzbudziły we mnie tylko małe cyferki, umieszczone na zausznikach. Nie wiedziałem, co oznaczają. Jakiś symbol producenta?
Nie mogłem do tego dojść, bo przymierzając oprawki, nie miałem przecież na nosie okularów, których normalnie używam, i nic nie widziałem. Przez chwilę trwałem więc w nerwowej niepewności, ponieważ inteligencja podpowiadała mi, że znalazłem się w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji.
Niestety, moje podejrzenia okazały się słuszne. – Tak, to cena – powiedział pan Piotr. Od 2300 do 2900 złotych. Plus szkła. Szybko przeliczyłem, że za taką kwotę mógłbym kupić w drogerii ponad dwieście par okularów, jakich normalnie używam. Leżą ich w domu całe sterty. Jedne do czytania
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń