Pismo hebrajskie
fot. MICK HAUPT / UNSPLASH

Za bardzo przyzwyczailiśmy się do naszego liturgicznego przekładu tekstu. Znamy przynajmniej spore fragmenty na pamięć, a nikt nie lubi czytać dobrej powieści ze spojlerami. To rozprasza. A gdyby tak zabrać się do czytania Pisma w „złym”, jakimś innym i bardziej obcym tłumaczeniu?

Czasami mówię o Piśmie Świętym: „książka”. Dziwnie na mnie wtedy patrzą, bo źle mówię – to przecież nie książka, to księga. Do tego przez wielkie „K”. Patrzą i nie wiedzą, czy żartuję, kpię, a może już bezczeszczę. A ja po prostu mówię: „książka”. I jeśli źle mówię… to chyba chcę mówić źle. „Może odpowiedzią na czasy niepewności wcale nie jest pewność?” – pisał w „Więzi” Marcin Napiórkowski. Może rzeczywiście trzeba raczej „zadomowić się w niepewności, oswoić ją”, jak sugeruje semiotyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy czytam Pismo Święte, zawsze towarzyszy mi poczucie coś–jakoś–nietakości, jak mógłby powiedzieć Muminek. Czy aby na pewno dobrze to robię? Z lewej do prawej, od góry do dołu, tak jak uczyli w szkole… a jednak coś jest nie tak. I niech będzie, niech na chwilę to coś ze mną zostanie. Odważę się w świecie i w życiu, w którym dążymy do doskonałości i pewności, zrobić coś niepewnie i źle. Ot, na przykład, źle się zabrać do czytania Pisma Świętego.

Półka

Podchodzę do półki i chwytam książkę. Tę w skórzanej oprawie z tłoczeniami, może nawet okuciem rogów – żeby raczej parkiet ucierpiał niż Słowo Boże miało doznać uszczerbku, gdy nieporęczny tom wyślizgnie mi się z ręki z wrażenia lub znużenia kolejnymi opisami szat Aarona albo Przybytku, od których długości rozboli mnie w końcu głowa.

„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem…” – zaczynam od znanego sobie tekstu. Czytam, może raczej recytuję z pamięci pierwsze słowa. Za dobrze mi to idzie, a miałem przecież podjąć czytanie niepewnie i źle. Zresztą idzie mi tak dobrze, że czytając pierwsze zdanie, jestem już na dwudziestej czwartej stronie. W takim tempie zaraz dojdę do Malachiasza, a potem już z górki.

W rękach trzymam oczywiście Biblię Tysiąclecia, wydanie piąte, bo trzeba iść z duchem czasu i nadążać za lekcjonarzami liturgicznymi. Odkładam książkę na wyznaczone granicą kurzu miejsce na półce.

Biorę inne tłumaczenie, mniej uświęcone liturgią i mniej znane – „mniej dobre”. „Ziemia zaś była zamętem i bezładem” – oddaje tekst hebrajski po polsku Izaak Cylkow, Żyd z Bieżunia, kaznodzieja synagogi warszawskiej. Czytając dziewiętnastowieczny przekład Cylkowa, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że chyba coś jest nie tak, jakby właśnie źle. „Wrażliwy na modulację hebrajskiej frazy, nieco inaczej kształtuje werset, niż to czynią Biblie zarówno katolickie, jak protestanckie (…)” – pisał Czesław Miłosz. A może ziemia była „niewidoczna i bezładna” (Nowa Biblia Gdańska), w końcu Bóg nie zdążył jeszcze stworzyć światła, albo była „chaosem” (Brytyjka)? To wciąż Biblia czy już mitologia? Albo jeszcze była „próżnią” (Salomon Spitzer) – fizycy prz

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Wykup dostęp do archiwum

  • Dostęp do ponad 7000 artykułów
  • Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
  • Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Wyczyść

Zaloguj się

Ciało Biblii
Mateusz Krawczyk

doktor nauk teologicznych, biblista, wykładowca i nauczyciel, redaktor. Absolwent Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Studiował na KU Leuven w Belgii oraz w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze