Tytułowego słowa tym razem nie wybrałem sam, ale zostałem zobowiązany, by go użyć. A było to tak: w Porszewicach pod Łodzią odbywały się warsztaty dla formatorów kandydatów do diakonatu stałego. W czasie przerwy wyszliśmy na krótki spacer. I po pierwszej rundce jeden z obecnych Ślązaków wypalił: „Tu już są kopruchy i gryzą. Wracam”. Jako że byliśmy śląską mniejszością, na chwilę zapanowała konsternacja i trzeba było wyjaśnić, że „kopruch” to „komar”. I wtedy ktoś stwierdził, że to dobre słowo do felietonu i chyba jeszcze nie było użyte. Faktycznie nie było, więc musiałem się zobowiązać, że kolejny felieton będzie o kopruchach. Sęk w tym, że zwykle najpierw był pomysł na temat, a potem do niego dobierałem śląską szatę. Tym razem trzeba odwrócić podejście.
Cóż więc w naszym współczesnym kościelnym życiu przypomina kopruchy? Czyli małe, na pierwszy rzut oka niezbyt groźnie wyglądające owady, które żywią się cudzą krwią? Robią to wprawdzie nieszkodliwie, jednak na niektórych obszarach roznoszą przy okazji choroby na tyle niebezpieczne dla człowieka, że są chyba jednym z najgroźniejszych pośrednich zabójców w dziejach ludzkości. Oczywiste więc wydaje się skojarzenie kopruchów ze złem i grzechem – biblijna perspektywa nasuwa się sama. Ale mój teologiczno-dogmatyczny mózg natychmiast dryfuje na obszar bardziej specyficzny. Bo dla dogmatyka złem par excellence jest herezja, czyli trwanie w fałszywej nauce o Bogu oraz jej r
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń