Kiedy byłem chłopcem, marzyłem o tym, by zostać aktorem. Nie żołnierzem ani strażakiem, tylko aktorem. Najpierw wynikało to z dziecięcej miłości do Burta Lancastera, grającego Indianina w filmie Ostatnia walka Apacza (a ja zawsze stałem po stronie Indian).
Potem z zauroczenia artystami Kabaretu Starszych Panów, ale i z fascynacji Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk”, a zwłaszcza jego piosenką „Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska”. Robiłem furorę na spotkaniach rodzinnych i towarzyskich, wykonując ją sopranem koloraturowym. Niestety mutacja przerwała moją karierę.
Wtedy dopuściłem do siebie możliwość kariery artysty estradowego. Stąd ci Starsi Panowie, a zwłaszcza Wiesław Michnikowski i jego, a wkrótce i moje „Addio pomidory” oraz „Wesołe jest życie staruszka”.
Muszę przyznać, że w liceum poznano się na moim talencie, dzięki czemu występowałem na niejednej akademii w sali gimnastycznej. Częściej jednak deklamowałem, niż śpiewałem. A, jak widać po powyższych tytułach, były to raczej piosenki lekkie, łatwe i charakterystyczne, a nie protest songi.
Kiedy na jednej z akademii ku czci recytowałem wiersz „Kiedy przyjdą podpalić dom”, koledzy napisali list do dyrekcji z prośbą, żeby obsadzać mnie w innym repertuarze, bo w poważnym jestem niewiarygodny. Słuchając mojego apelu o staniu przy drzwiach z bagnetem na broni, koledzy, zamiast przeżywać martyrologię narodu polskiego podczas drugiej wojny światowej, trzymali się za brzuchy nie z powodu postrzałów, tylko śmi
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń