Kim chcesz być, jak dorośniesz? Zawsze odpowiadałam: Tiną Turner. I wciąż taki mam plan. Trochę mi jeszcze do pięćdziesiątki brakuje, a Tina najlepsza była właśnie wtedy – w 1990 roku, gdy swoją drapieżną energię, którą nosiła po świecie już od pół wieku, umiała nagle zmienić w delikatny balladowy ton i zakołysać posłusznym stutysięcznym tłumem na stadionie w Barcelonie.
W każde urodziny oglądam ten koncert i upewniam się, że znam na pamięć nie tylko wszystkie wersy i intonacje, ale też gesty, skręty ciała, jej spojrzenia świdrujące ludzką masę tak, że docierają do każdego z osobna. Czym była ta jej niebywała siła, która – na długo przed epoką dynamicznego montażu na ekranach – pozwalała doprowadzać gigantyczne tłumy do ekstazy albo wzruszenia? Była przecież tylko ona – jej żywiołowość, talent, biografia kobiety wyzwolonej z przemocy. I jej ciało, zlane potem, tańczące te drobne kroczki, których od niej nauczył się w garderobie Mick Jagger. Żadnych wyrafinowanych technologicznych ulepszaczy, po prostu ona: uśmiech szeroki jak ocean, burza włosów – najczęściej peruk (informacja o tym, że nie są prawdziwe, złamała me dziesięcioletnie serce) oraz te nogi. Nogi ubezpieczone swego czasu ponoć na kilka milionów dolarów. Nogi, o które pytali wszyscy dziennikarze – jak je ćwiczy, jaki trening poleca. Jeszcze po sześćdziesiątce uśmiechała się i mówiła, że nogi są z melasy i wieprzowiny, któ
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń