Miłość domaga się jakiejś formy zjednoczenia z obiektem miłości. W relacjach między ludźmi oznacza to zwykle małżeństwo i intymną więź mentalną i seksualną. Natomiast w relacji z Bogiem chodzi o zjednoczenie poprzez zaangażowanie się w świat tych samych wartości.
Nie lubię latać samolotem. Pierwszy raz w pełni świadomie (choć nie w pełni dobrowolnie) skorzystałem z tego środka transportu dopiero po czterdziestce. Było to wymuszone podróżą, której nie mogłem odbyć w inny sposób. Przedtem raz, we wczesnym dzieciństwie, leciałem z Gdańska do Krakowa i jedyne wspomnienia, jakie mam z tamtego lotu, to odczucie bolesnego kłucia w uszach przy lądowaniu albo starcie – już dokładnie nie pamiętam – oraz cukierki rozdawane przez stewardesę, które, jak pewnie każdemu dziecku, bardzo przypadły mi do gustu. Gdy zaś chodzi o latanie w dorosłości i ów pierwszy lot, to przyznam szczerze, że bardzo się go obawiałem i mimo odbycia od tamtego czasu wielu lotniczych podróży lęk przed oderwaniem się od ziemi wciąż mnie nie opuszcza. Mam w głowie obrazy katastrof lotniczych analizowanych choćby w serialu dokumentalnym Katastrofy w przestworzach (National Geographic Channel) i oczami wyobraźni widzę mój samolot roztrzaskany o ziemię wskutek błędu pilota albo usterki technicznej. Dlatego, z tej właśnie obawy, siedząc wówczas pierwszy raz przed odlotem w hali dla pasażerów, pomodliłem się w duchu, oddając Bogu moją podniebną eskapadę w nadziei, że uchroni mnie (i innych pasażerów) od ewentualnego niebezpieczeństwa.
Gdy już skończyłem modlitwę, przypomniałem sobie, z jaką wyższością i swego rodzaju politowaniem patrzyłem dotąd na osoby, które zaraz po zajęciu miejsca w samochodzie lub autokarze robiły znak krzyża i odmawiały „Pod Twoją obronę…”. Myślałem wówczas, że to zapewne efekt ich lękowej religijności, a może nawet zabobonności. No i proszę… Okazało się, że ja też mam swoją miarę odporności psychicznej na stres. Co z tego, że mniej się obawiam jazdy samochodem niż lotu samolotem. Ja również uznałem, że lepiej będzie zaangażować w swoją podróż „czynnik wyższy” wobec ludzkiej i technicznej zawodności. I w ten sposób potraktowałem Boga jak przycisk alarmowy z napisem: „Nacisnąć w razie potrzeby”. I nacisnąłem.
Czy źle się stało, że to zrobiłem? Czy tego rodzaju modlitwa każdorazowo jest jedynie wyrazem lęku i chęci odzyskania spokoju? Przecież ktoś, kto się modli stale, niezależnie od bieżących życiowych sytuacji, powierzając Bogu swoją podróż, może w ten sposób wyrażać pragnienie Jego obecności i opieki w tych konkretnych okolicznościach, po
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń