Gumowa skarbonka w kształcie kotka, odlana z prześwitującego żółtawego plastiku sarenka z ułamaną nóżką oraz dwie szklane kuleczki z uwięzionymi w ich wnętrzu bąbelkami powietrza. Tak wyglądały trzy najcenniejsze skarby mojego dzieciństwa. Wszystkie mam do dziś. Kotek ledwie trzyma pion na półce, wypełniony po brzegi monetami zwiezionymi z różnych zakątków świata. Sarenka mieszka w pawlaczu, w tekturowym kuferku, wraz z całą kolekcją gumowych postaci z The Muppet Show. A kuleczki czasem dla uspokojenia obracam w dłoni i zerkam na nie pod światło, sprawdzając, czy bąbelki powietrza jakimś cudem z nich nie uleciały.
Jedyne skarby, jakie chciałam i wciąż chcę posiadać, mają postać takich niewielkich i niewiele wartych obiektów. Są rodzajem stempli poświadczających istnienie chwil beztroski i niepowagi, mówią mi, że czasem wciąż mam tylko pięć lat, potrafię przeżyć wielki zachwyt drobiazgiem, a do szczęścia potrzebuję tego, co moja mama nazywa „dupersznitami”, zaś energetyczna amerykańska dziennikarka Betsy, z którą przeczesywałam nocne targi Tajwanu, określała je pełnym słodyczy żydowsko-amerykańskim słowem „chachckies” (czyt. czaczkis) – świecidełkami o śmieciowej wartości. Jak ich nie kochać?
Ledwie wczoraj w
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń