„Jestem chrześcijaninem” – miał odpowiadać przesłuchiwany w 177 roku Vienne na każde z zadanych mu pytań. Żadnego statusu, żadnych znajomości. Nie podał też miejsca urodzenia, tajemnicą okrył swój wiek. Zupełnie jakby to wszystko było nieważne, bo ginęło w udzielanej raz po raz odpowiedzi. I jest to odpowiedź, która mnie zatrzymuje, bo widzę, że właśnie takiej chciałbym udzielić w każdym sondażu, referendum, petycji i spisie. Tom Holland podbija stawkę i stwierdza: Nawet jeśli współczesność podkreśla swoją niechęć do Jezusa, to ona i tak jest przesycona chrześcijaństwem. Szach-mat, ateisto? Niekoniecznie.
Ten, który nie chciał ofiar
Boże władztwo. Jak chrześcijański przewrót zmienił oblicze świata dalekie jest od jakiegokolwiek tryumfalizmu. Tom Holland przygląda się dwudziestu wiekom od narodzenia Jezusa i sprawdza, w jaki sposób „zgorszenie krzyżem” (1 Kor 1,18–23) przeniknęło do szeroko rozumianej cywilizacji łacińskiej. Nie było to wcale oczywiste wtedy, nie jest chyba też do końca uświadamiane współcześnie. Holland autentycznie czyta dzieje ludzkości przez pryzmat krzyża, ale nie w soczewce mistycznej i egzaltowanej duchowości. On pisze z wysokości widza stojącego w pobliżu Ukrzyżowanego; bardziej spogląda, niż patrzy na Powieszonego, za to z premedytacją zagląda w twarze przypatrujących się egzekucji. Zarówno tych, którzy stoją pod krzyżem, jak i tych w drugich i kolejnych rzędach. Ta postawa – ani tu, ani tam, ale wszędzie naraz – sprawia, że jest łobuzersko nieskrępowany w swojej interpretacji wydarzeń, a przede wszystkim cudownie dociekliwy. „Jak to się właściwie stało, że kult, który zaczerpnął inspirację z wykonania wyroku śmierci na mało znanym przestępcy, gdzieś na krańcach dawno zgasłego imperium, zaczął wywierać aż tak przeobrażający wpływ na świat?” – zastanawia się. Na kilkunastu stronach Holland przeprowadza niezwykle odświeżający opis samego ukrzyżowania. Współcześnie, odnoszę takie wrażenie, skupiamy się na opisach godnych medycyny sądowej; nie przeczę, ma to swoją wartość. Autor pokazuje jednak szerszą perspektywę, a jest nią perspektywa iście boska. Bogowie Greków oraz Rzymian nigdy nie zawiśliby na krzyżu. Zeus chętnie schodzi z Olimpu, aby biesiadować ze śmiertelnikami. Widać jednak, że ma on mocniejszą głowę od partnerów: gdy ludzie upijają się szybko, on pozostaje bardziej trzeźwy niż pijany. Jego żarty śmieszą tylko jego, ale śmiać się trzeba, bo nigdy nie wiadomo, jak się zachowa nieobliczalny bóg. Zeus z czasem zaczyna schodzić z Olimpu coraz częściej w przebraniu, w zmiennej postaci. Swą boskość wykorzystuje nie do niesienia pomocy ludziom, ale by stać się źródłem strachu. Pod postacią białego byka czy też trzepoczącego skrzydłami łabędzia porywa kobi
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń