Wybrałem się tej wiosny z wizytą studyjną do krakowskich galerii sztuki z grupą ludzi na co dzień ze sztuką niezwiązanych. Uczyć się i doświadczać piękna. Wymagające, poruszające i wartościowe doświadczenie.
Najpierw Wyspiański, artysta genialny, barwny, wszechstronny i pracowity. Krakowski, polski i światowy. Wyrastający ponad epokę, w której żył i tworzył. Niedoceniony, wciąż czekający na odczytanie, zwłaszcza w jego przejmującej diagnozie polskiej melancholii, energii szukającej impulsu i mobilizacji: „panowie duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć”. Potem sztuka nowoczesna, eksperymenty z tworzywem i formą. Prowokujące i wymagające przesłania współczesnych artystów. Jakby metodycznie szukali kontrowersji, temperatury i skandalu.
Było warto i było trzeba, będziemy wracać. Będziemy szukać innych miejsc, które mogą dać podobne doświadczenia – tak większość z nas podsumowała w czasie pożegnalnej kolacji pobyt w Krakowie. A ci, którzy do końca pilnowali rozsądku, szukali szkiełka i oka, może też portfela, bo przecież rozmawialiśmy także o tym, jak są wyceniane dzieła współczesnych artystów, wciąż powracają z pytaniem: Co czyni prostą plamę na płótnie dziełem sztuki? Dlaczego instalacja z plastikowych maskotek z jajek niespodzianek jest eksponowana w muzeum jako dzieło? Też byśmy tak potrafili, może jesteśmy artystami? Może jesteśmy.
Klasycy refleksji o pięknie i sztuce bardzo b
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń