W epoce obfitości albo raczej wszechobecnego nadmiaru dawanie to trudna sztuka. Jemy, zanim poczujemy głód. Kupujemy więcej, niż potrzebujemy, rzeczy i przedmioty stają się negatywnymi bohaterami, zawłaszczają naszą domową rzeczywistość, domagają się bycia używanymi, poświęcania im czasu (albo spłacania rat za ich obecność w naszych domach). Zaczęły wręcz przypominać współczesne wirusy – przeganiane szczepionką minimalizmu albo różnymi metodami na współdzielenie wszystkiego, czego mamy za dużo. Co więc możemy sobie podarować, żeby się przydało, sprawiło radość, nie zmieniło się w uciążliwy obiekt przestawiany potem z komody na stolik i z powrotem? Co właściwie jest jeszcze do dania?
Na materii się nie kończy, dużo jest bowiem możliwości łowienia wrażeń, doświadczania rozmaitych stanów i przeżyć. Można mieć albo komuś podarować nie tylko rzeczy, ale także „niezwykły czas” i „niezapomniane przeżycia”. A w każdym razie tak brzmią rynkowe obietnice, którym po dekadach życia w kapitalizmie coraz mniej wierzymy, ale też – nawykli i znieczuleni – przestaliśmy zauważać, że świadczą o monetyzowaniu kolejnych obszarów naszego istnienia. Kto przedmiotów ma po dziurki w nosie, może liczyć na voucher zapewniający atrakcje – od fruwania w tunelu aerodynamicznym po relaksujące chwile w oparach olejków aromatycznych – udaje się opakować w kopertę te małe bileciki do przyjemności, przygody i odmiany. Ale przecież wiemy, jak to się
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń