Ponoć od momentu wcielenia nie ma w życiu ludzkim takiej sytuacji, w której Pan Bóg nie byłby obecny, w której by nam nie towarzyszył, prawda? Takie jest nasze przekonanie. Jednak życie weryfikuje nasze przekonania. Zderza je z rzeczywistością i to zderzenie jest jak samochodowy crash test: widać, co jest słabe. Różnica między samochodowym a życiowym crash testem polega jednak na tym, że w pierwszym biorą udział manekiny, a w drugim operacja przeprowadzana jest na żywym organizmie. Dlatego właśnie jest tak bolesna. Choć jednocześnie bardzo pożyteczna. Ból bowiem nie tylko powoduje zapalenie się czerwonej lampki pokazującej, że jest problem, ale uruchamia też mechanizm bezsilności, niepozwalający na dalszą jazdę bez choćby prowizorycznego rozwiązania tegoż problemu.
Pani Sarmita, dystyngowana Łotyszka, była kiedyś naszą aktywną parafianką. Przez wiele ostatnich lat nie przychodziła jednak do kościoła, bo ponoć obraziła się na parafię, Kościół i Pana Boga. Grzecznie, ale kategorycznie odmawiała dotykania tego tematu, o czym wiem, bo kilka razy rozmawialiśmy.
Miesiąc temu powiedziano mi, że Sarmita leży obłożnie chora i prosi, abym do niej przyjechał z komunią świętą i namaszczeniem chorych. Tego, co tam zobaczyłem, nie umiem opisać dostatecznie dramatycznie. Drewniany, parterowy dom, bez bieżącej wody i kanalizacji. Otworzył mi syn – ponadczterdziestoletni mężczyzna, absolutnie niezdolny do wzięcia odpowiedzialności ani za siebie, ani za chorą m
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń