dajmy sobie odebrać te święta – mówi w rozmowie z nami trapista ojciec Michał Zioło. I choć brzmi to szokująco w ustach mnicha, nie chodzi mu wcale o pochwałę komercjalizacji Bożego Narodzenia, bezkrytyczny zachwyt nad „magicznym czasem” i podkreślanie rangi nowej świeckiej tradycji w postaci obowiązkowej projekcji Kevina samego w domu. Raczej ma na myśli zwrócenie uwagi na prawdę, że nowe życie, nadzieja i zaskoczenie to wciąż potencjał, jaki się kryje w corocznych obchodach narodzin Jezusa, Boga-człowieka, niezależnie od naszych planów, przygotowań i stołu z dwunastoma potrawami.
Nieco innymi słowami wyraził to Benedykt XVI podczas Światowych Dni Młodzieży w Kolonii w 2005 roku. Ich mottem był fragment historii o ewangelicznych mędrcach, którzy przyszli z dalekich stron, by oddać pokłon nowo narodzonemu Królowi. Komentując ten urywek Pisma, papież powiedział, że po przyjściu do Betlejem „zewnętrzna droga tych ludzi dobiegła końca. Byli u celu. W tym jednak miejscu zaczyna się dla nich nowa droga, pielgrzymka wewnętrzna, która odmienia całe ich życie, ponieważ niewątpliwie inaczej wyobrażali sobie tego nowo narodzonego Króla. Musieli więc zmienić swoje zdanie o władzy, Bogu i człowieku, a uczyniwszy to, musieli także sami się zmienić. Inną drogą wrócili do ojczyzny, co znaczy, że sami byli już inni”.
Przypominam sobie te słowa, kiedy słyszę okołoświąteczne narzekania: na udekorowane choinki gotowe do występów od połowy listopada, na świąteczne szlagiery i kolędy wdzierające się do uszu w każdym sklepie na miesiąc przed Bożym Narodzeniem, na brak śniegu, którego dziś jak na lekarstwo, nie to co dawniej. Z jednej strony rozumiem te utyskiwania, a z drugiej strony myślę sobie: Niech to wszystko nas zmęczy, bo wtedy po odsączeniu i odfiltrowaniu zostanie tylko to, co najważniejsze, co nie przemija i jest wieczne, w nas i między nami. Błogosławionych świąt!
Oceń