Zrobiłam sobie z mamą maraton filmów z Jerzym Stuhrem – w związku ze śmiercią mistrza. Szczególnie lubię jeden: Pogoda na jutro. Jest schyłek Peerelu. Zaangażowany w opozycję bohater Józef Kozioł musi uciekać i na siedemnaście lat chroni się w klasztorze, zostawiając żonę i trójkę dzieci…
Bańka naszego bohatera pęka z hukiem, kiedy podczas festiwalu Sacrosong zostaje zdemaskowany przez żonę i syna. Psują całą zabawę dokładnie w momencie, gdy Stuhr w zakonnym ubranku oznajmia z błogością: „Jest radość, ojcze przeorze, jest radość!”.
I chociaż to komedia, to z minuty na minutę robiło mi się coraz bardziej żal Józefa Kozła. Okazuje się, że dla jego bliskich liczy się jedynie kariera i kasa. Za każdą cenę.
„Dla mnie jesteś obcy facet. Co ty mi możesz powiedzieć, czego nie znajdę w internecie?” – mówi pogardliwie do Józefa jego córka – nastolatka.
Film obejrzałam w sierpniu, w czasie, kiedy w mediach dopiero co ucichła dyskusja na temat, czy zwierzęta zdychają (jak chce profesor Jerzy Bralczyk), czy umierają (jak chce większość internautów), i rozpętała się kolejna burza: o ceremonię otwarcia igrzysk olimpijskich. Czy performance nawiązujący do uczty, pełen męskich osobników przebranych za kobiety i kolorowych postaci o nieokreślonej płci, odwołuje się do ostatniej wieczerzy, czy uczty olimpijskich bogów? Zaraz potem świat pokłócił się o tożsamość płciową niektórych zawodniczek.
Wsz
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń