Od czasu do czasu notujemy stany przepływu przez nasz umysł – dzieł, idei, myśli. Zazwyczaj wypada – jak w komunikacie radiowym o poziomie wody na Bugu we Włodawie – że to dolne strefy stanów średnich. Może dlatego, że zbyt powoli usuwamy złogi? Że skąpimy miejsca nowym epifaniom? Jak co roku w grudniu prezentujemy dziesięć filmów, które może nas ominęły, a które warto zobaczyć.
Piątka Wiesława
Kobieta wychodzi z szuflady, czyli Czasem myślę o umieraniu
Szczególny przypadek pewnej urzędniczki. Fran (w wykonaniu Daisy Ridley, której twarz znamy z ostatnich Gwiezdnych wojen) należy do ściśle sformatowanego personelu biurowego. Jak oczekuje kapitalistyczny kodeks pracy: wstaje rano, udaje się celem dopełnienia obowiązków, wraca do domu, spożywa, śpi. A następnego dnia powtarza procedurę. I tak aż do emerytury. Jeżeli za miesiąc napiszą nową wersję Excela, to cała praca Fran, a co za tym idzie spora część jej życia, stanie się zupełnie zbędna. Ona sama sczeźnie.
Milionom takich jak Fran owa świadomość nie doskwiera albo ją marginalizują. Ale tę dziewczynę boli banalność życia, jego powtarzalność, zabójcza rutyna, świadomość, że świat oczekuje od niej jedynie wykonania paru prostych operacji, a cała reszta nikogo nie obchodzi. Z taką nasiloną świadomością Fran zaczyna obumierać od środka. I – tak jak przewidywała – to, czy jest żywa, czy martwa, nie ma znaczenia dla nikogo, łącznie z nią samą. Dlatego – skreśla siebie, literka po literce. Odsuwa się od świata w przekonaniu, że jest na tyle mało istotna, iż nie ma sensu zawracać innym głowy swoją osobą.
Kryje się za tym szersza perspektywa. Psychologowie społeczni powiadają, że głównym problemem rozpoczętego nie tak dawno XXI wieku będzie nie to, że prekariat, czyli ludzie zarabiający najmniej i dorywczo, nie będą się już czuli wykorzystywani. Problemem głównym będzie to, że oni będą czuli się zupełnie zbędni, nieistotni, bez żadnego znaczenia. Za wykonywanie paru wyuczonych czynności dostaną na chleb. Oraz igrzyska w postaci seriali telewizyjnych czy gier komputerowych. Co właściwie zachodzi od pewnego czasu na naszych oczach. Czy ktoś zaobserwował jakieś przejawy buntu?
A skoro Fran ustawiła się posłusznie na skraju zbędności, my też mamy skłonność do obierania punktu widzenia kamery. Patrzymy na dziewczynę z góry, spod ironicznie przymkniętych powiek. Sprowadzamy ją do pozycji ruchomego wyposażenia biurowego. Nie odczuwamy wobec niej ani litości, ani szczególnego współczucia.
Ale też nie lekceważymy jej. Z prostego powodu. Bo Fran to każdy z nas z osobna. I oto przeglądamy się w naszym życiu biurowym i pozabiurowym. To żaden przypadek, to nieuchronne. Ponieważ wszyscy co rano przychodzimy – umownie rzecz biorąc – do biura, odbijamy kartę, wykonujemy zestaw czynności wyuczonych, wypijamy kawę, wracamy do domu. I ta rutyna rozciąga się na dziesięciolecia. Co pozostaje? Chwila zawahania, dwa słowa wyszeptane w kościelnej ławce, wers wiersza, jakiś gest zapamiętany z filmu. To wszystko, co zabieramy ze sobą, sunąc na taśmociągu życia. Ku drugiemu brzegowi.
Czysta przyjemność kaligrafii, czyli Setki bobrów
Kino artystyczne oddycha wieloma płucami. Raz po raz próbuje więc nowych stylistyk, wraca do własnej historii, ćwiczy rozmaite konwencje. Słowem – uprawia beztroską filmową kaligrafię. Daje upust zwariowanym koncepcjom, brawurowej fantazji, gagom, które nie służą niczemu poza pustotą.
Film Setki bobrów to właśnie taki niezobowiązujący oddech i „nie wiadomo co”. Gatunek: komedia łamane przez przygoda i w ogóle – jazda bez trzymanki. Wyszło to szaleństwo spod reżyserskiej ręki twórcy nazwiskiem Mike Cheslik. To amerykański eksperymentator filmowy, gwiazdka przeglądów typu Fantasia International Film Festival, które to imprezy gromadzą produkcje nieprzystające do niczego, co wcześniej pokazywano na ekranach. Wywodzą się ze śmiałych fantazji twórców, podążają odrębnymi ścieżkami, tworzą kino całkiem osobne, filmową border line.
Taki też jest film Setki bobrów. Zaśnieżone pustkowie, zrujnowany mężczyzna, który próbuje zrobić karierę jako traper. Co układa się w baśń w konwencji komedii slapstickowej typu Buster Keaton, Abbott i Costello, Flip i Flap. W porywach Charlie Chaplin. Ci, którzy oglądali Gorączkę złota z Charliem Chaplinem, rozgrywającą się w Klondike (a więc wszyscy), od razu chwycą zaproponowaną konwencję. Poszerzmy perspektywę. Otóż inne tropy wiodą w kierunku Mordoru z Władcy Pierścieni. Rozumiemy jednak doskonale, że bohaterowie muszą w końcu wejść na ten ponury teren. Dopełnijmy: Setki bobró
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń