Mówi się, że życie duchowe polega tylko na tym, by zezwolić na istnienie przestrzeni, w której Bóg może mieszkać i w której może się objawić Jego chwała! On jest dla wszystkich, ale ta wiadomość nie jest do rozgłaszania na rogach ulic…
Rozmawiają trapista Michał Zioło OCSO i Katarzyna Kolska
Czy mnisi wypatrują pierwszej gwiazdy w wigilię Bożego Narodzenia?
Nie, nie wypatrują. I to nie dlatego, że zapomnieli o tym zwyczaju, choć mieliby do tego pełne prawo… Wiesz, ja ostatnią wigilię z rodziną celebrowałem w 1979 roku, ostatnią polską wigilię jadłem w roku 1994. Czyli? Trzydzieści lat temu. Nie wypatrują, bo jak przestępujesz bramę opactwa – a jest to dla przyszłego nowicjusza takie ucho igielne zaopatrzone w tarkę – to zostawiasz na tej bramie właściwie wszystko – i igły domowej choinki, i gwiazdę, i opłatek, barszcz, pierogi i kolędy. Nie ma wigilii, po północy dostajesz kubek kakao i słodką bułę. I masz teraz dwie opcje: albo odegrasz Wigilię na Syberii Malczewskiego, no wiesz – skroń oparta na brzeżku talerza i łezki kapu kap, albo powiesz Jezusowi: Nareszcie choć trochę jestem jak Ty! On to widzi i zsyła pociechę: wśród nocnej ciszy słyszysz czyste, nieziemsko czyste: Puer natus est nobis. Bracia śpiewają.
Czekanie przy oknie i wypatrywanie światła pierwszej gwiazdy wydaje się takie dziecinne, ale przecież to dzieci najpiękniej potrafią na coś czekać i podskakiwać z niecierpliwości, aż się stanie. A my tak już nie umiemy czekać…
No tak, dlatego nie zapomniałem tego czekania w oknie. Tego mi nie odebrano, ja cały jestem czekaniem. I wiem, że się spełni. A skąd wiem? Bo doświadczyłem w dzieciństwie spełnienia moich pragnień. Zwłaszcza jedno utkwiło w mojej pamięci. Nie, nie prezenty, nie ciuchy, łyżwy, narty, oszalała kolejka kręcąca się w kółko, miniatury okrętów, udana klasówka. To było pragnienie – posłuchaj – przejechania się lokomotywą parową! I było Boże Narodzenie, stoimy z rodzicami na stacji, pamiętam, to był późny wieczór, i wtacza się w kłębach pary potęga, potwór, dwa żółte ślepia rzucają snopy światła na padający gęsto śnieg. Wiesz, jak się ten sapiący smok nazywał?
Nie mam pojęcia.
„Piękna Helena”, parowóz Pm 36, taki F-16 wśród parowozów. Z „Heleny” wygląda głowa mojego stryja Jana, który był maszynistą i który trzymał mnie do chrztu, woła mnie. Wspinam się do niego jak małpa, rodzice w wagonie, a mnie w lokomotywie oczy wychodzą na te wszystkie zegary, dźwignie i korby, i… malutką choinkę, którą ustawili z pomocnikiem nad pale
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń