Częścią wyidealizowanego obrazu macierzyństwa, który nosiłam w sercu, było wspólne uczestnictwo we mszy świętej. Całą rodziną. Wydawało mi się, że mam plan, jak przekazywać mojemu dziecku wiarę. Pierwsze otrzeźwienie przyszło szybko, bo już w szpitalu położniczym…
Na wstępie muszę to napisać. Jestem letnia. To znaczy, jestem letnią katoliczką. Do wiary doszłam sama w dorosłym życiu, ale nie mogę powiedzieć, że jest to happy end mojej relacji z Bogiem i Kościołem. W rodzinie, z której pochodzę, większość stanowią agnostycy, jeśli nie ateiści. Dla tego tekstu informacje, skąd jestem i z czym idę przez życie, mają znaczenie, bo być może ci, którzy mają inny bagaż doświadczeń, nie mierzą się z podobnymi problemami. I nie zniechęcają się tak łatwo. Przyszłość mojego Kościoła jest dla mnie zagadką, ale w tych najbardziej optymistycznych scenariuszach (pewnie nie tylko z mojego punktu widzenia) osób takich jak ja: z niejednorodnym, jeśli chodzi o wiarę, tłem, będących w sytuacji określanej jako nieregularna i z różnymi pytaniami w sercu, będzie w Kościele coraz więcej. Ale do rzeczy.
Tekst powstał na podstawie moich własnych doświadczeń i rozmów z podobnie jak ja młodymi (doświadczeniem, a nie wiekiem) rodzicami. Dotyczy przede wszystkim rodziców małych dzieci – poczynając od niemowląt, które jeszcze niewiele rozumieją, aż do maluchów koło szóstego, siódmego roku życia, które ze względu na swój wiek i rozwój psychofizyczny są już w stanie uczestniczyć we mszy świętej, nie zakłócając jej swoją obecnością, i z którymi można rozmawiać o sprawach wiary. Oczywiście dostosowując treść i sposób przekazywanych informacji do ich wieku.
Rodzice, z którymi rozmawiałam na temat uczestniczenia we mszy świętej z małym dzieckiem, stanowią pełen przekrój wiernych przychodzących do kościoła: od par żyjących w sytuacjach tak zwanych nieregularnych i par w sytuacjach bardzo regularnych po osoby z domów bardzo wierzących i takich jak ja, które nie wyniosły wiary z domu. Łączy nas chęć przekazania wiary dzieciom, ale też przekonanie o tym, że przynależność do wspólnoty, jaką jest Kościół, może być źródłem siły i nadziei. Opoką, która poprowadzi je przez dorosłe życie. Z tym krzyżuje się moja refleksja na temat tego, że coraz częściej bycie „wierzącym praktykującym”, szczególnie w dużych ośrodkach miejskich, będzie wyborem idącym w kontrze do mainstreamu, czyli czymś, co musi się opierać na przekonaniu i pragnieniu.
Łaska nie dla wszystkich
Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że dzieci były obecne w Kościele od zawsze, tyle że, jak uważają niektórzy, kiedyś rodzice umieli egzekwować posłuszeństwo. A nam się teraz w głowach poprzewracało. Nie odrzucam tej tezy całkowicie. Niemniej, jeśli już się poprzewracało, to sporej grupie. Możemy udawać, że na
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń