Siedzimy na ławeczce przed piekarnią. Podkulam kolana i wsuwam stopy pod siebie, bo granica wąskiego chodnika znajduje się niebezpiecznie blisko, a za nią zaczyna się uniwersum rowerzystów. Przemykają z zawrotną prędkością, podzwaniając przy tym niecierpliwie. Migają przed oczami rozpędzone koła, odsłonięte kobiece łydki, kręcące się na pedałach sportowe buty, nogawki dżinsów – w tym sezonie szerokich i obszarpanych.
Jest poranek i w Kopenhadze, tym legendarnie szczęśliwym mieście, pełnym spacerujących przyjezdnych, trzeba dojechać do pracy albo dowieźć dzieci taczką do przedszkola. Duńczycy śpieszą się po duńsku, czyli w sumie powoli, bezstresowo i komfortowo. Ścieżki rowerowe są szerokie, bezkolizyjne i uprzywilejowane. Owiewani wiatrem, z lekko zaczerwienionymi policzkami ludzie mkną ku swoim sprawom, ćwicząc przy tym mięśnie i płuca, niczym mieszkańcy z krainy wyśnionej przez jakiegoś kardiologa idealistę. Ja tymczasem przekąszam. Z pachnącej obezwładniająco oferty piekarskiej wybrałam to, co większość osób w kolejce – ciepłą jeszcze i chrupiącą bułkę, na moich oczach rozkrojoną i posmarowaną obficie masłem, a następnie wzbogaconą dwoma plastrami żółtego sera. Siedzę, gryzę i nie mogę się nadziwić, jakie to dobre. A przełykając, powtarzam, że w życiu czegoś tak pysznego nie jadłam. Jest słońce, mam ławeczkę z widokiem, nicze
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń