Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
– A złoto gdzie? – pytam, bo wspominała, że żołnierze i cywile oddawali obrączki, pierścionki, łańcuszki. Wszystko na odbudowę powojennej Polski.
Chwilę milczy.
– Ormian trzeba pytać – mówi w końcu.
Głowa Zeusa na rewersie, pod spodem dziób starożytnego okrętu. Fenicjanie płacili takimi pieniędzmi dwieście lat przed Chrystusem. Albo kamienne odważniki hebrajskie z czasów wielkich proroków Izajasza i Jeremiasza – ósmy i szósty wiek przed naszą erą.
Jesteśmy w Muzeum Narodowym w Krakowie – eksponaty trafiły tu kilka lat temu. Skąd u nas starożytne zabytki z Bliskiego Wschodu?
– Wojnie je zawdzięczamy – mówi Eliza Ożarska-Liberkowska z Poznania. Pomogła je sprowadzić do Polski.
Dzban na oliwę
– Monet jest dwanaście tysięcy. Połowa z czasów antycznych – profesor Mariusz Mielczarek z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk nie wszystkie jeszcze skatalogował. Mówi, że to praca na lata.
Profesor zwraca uwagę na te z wizerunkami królów nabatejskich. To dynastia ze starożytnego ludu, który kilka wieków przed Chrystusem rządził w południowym Izraelu ze stolicą w mieście Petra. Są monety z Mezopotamii, Judei, Antiochii, Aleksandrii i greckiej Tesaloniki. Większość z brązu lub miedzi, o niskich nominałach, starte od częstego używania.
Z czasów nowożytnych jest duża kolekcja monet bitych przez Turków osmańskich – panowali w tej części świata przez kilka stuleci. Są też bardziej współczesne pieniądze: z przedwojennej i powojennej Polski, Austrii, Grecji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, a nawet z Salwadoru i Tajlandii. Oprócz monet w zbiorze jest kilkaset zabytków archeologicznych. Poza hebrajskimi odważnikami grecki dzban na oliwę, egipskie figurki z terakoty, groty strzał z różnych epok, ceramiczne lampki oliwne z czasów hellenistycznych, rzymskich i bizantyńskich.
– Na pewno są to bezcenne zabytki – ocenia Mielczarek.
Nim znalazły się w Krakowie, pokazano je w Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi. – W nagrodę, że zajmował się nimi łodzianin – śmieje się łodzianin Mielczarek.
W tym samym czasie do Archiwum Akt Nowych w Warszawie trafiły starodruki (przekazano je potem bibliotekom) i materiały archiwalne Armii Andersa i Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.
Co w nich jest? Księgi ślubów, chrztów, zgonów. Dokumenty o działających w Palestynie polskich organizacjach, listy.
– Bez nich trudno byłoby opisać wiele aspektów życia codziennego Polaków w Ziemi Świętej w okresie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu – ocenia zbiór Mariusz Olczak, dyrektor Archiwum Akt Nowych.
Zabytki i archiwalia na transport do Polski czekały ponad siedemdziesiąt lat.
Lis i szczury
Gdy Hitler napada na Polskę, porucznik Stanisław Jandzis broni Modlina. Po klęsce ukrywa się w okolicach rodzinnego Rzeszowa i Jarosławia. Udaje mu się przedostać na Węgry: oficerowie, żołnierze i cywile ciągną tamtędy do polskiego wojska we Francji.
Kilka miesięcy później jest w Bejrucie – generał Władysław Sikorski dogadał się z Francuzami, że na Bliskim Wschodzie powstanie polski oddział, który będzie wspierał francuską armię. Z żołnierzy i ochotników ewakuowanych z Rumunii i Węgier powstaje Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. Dostają koszule z krótkim rękawem, szorty, wełniane skarpety do kolan, granatowe owijacze, swetry. Bez bojowych hełmów. W godle zielona sosna na biało-czerwonym tle.
Dowódcą jest pułkownik Stanisław Kopański. Jandzis awansuje na kapitana i dowódcę kompanii. W brygadzie jest poeta i satyryk Marian Hemar, lwowiak. Przed wojną z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim bawił warszawiaków w literackich kabaretach. Jego piosenka „Ten wąsik” to satyra na Adolfa Hitlera – za jej śpiewanie naziści będą ścigać w czasie wojny Ludwika Sempolińskiego.
Po klęsce Francji w czerwcu 1940 roku Kopański przeprowadza swoich żołnierzy do Palestyny – panują tam Brytyjczycy. „Karpatczycy” zmieniają kolor koszul i szortów na piaskowy, dostają stalowe i korkowe hełmy. Kopański zostaje generałem.
Rok później Samodzielna Brygada walczy u boku Australijczyków i Brytyjczyków o Afrykę Północną. Niemieckimi siłami Afrika Korps dowodzi feldmarszałek Erwin Rommel. „Lis Pustyni” – po pierwszych sukcesach w Libii i Egipcie taki zyskał przydomek.
Pod Tobrukiem jest bezradny: twierdzy na libijskim wybrzeżu nie zdobędzie. Alianckich żołnierzy wyzywa od szczurów, bo kryją się w bunkrach i okopach. Niemiecka propaganda szydzi z nich, że zostali zamknięci jak „szczury w pułapce”. Pogardliwą nazwę obrońcy twierdzy obrócą na swoją korzyść – nazwą się dumnie „Szczurami Tobruku”.
W obronie portowej twierdzy zginie ponad stu „Karpatczyków”. Najwięcej podczas wszystkich wojennych bitew.
Oddział Jandzisa wsławia się szarżą na Darnę – wróg straci kompanię. „Nocny wypad kpt. Jandzisa był jednym z największych osiągnięć mojej Brygady pod Tobrukiem” – generał Kopański będzie wspominał po wojnie. Po sławnej szarży Jandzis zostaje ciężko ranny w brzuch w bitwie pod Gazalą. Kopański przywozi mu do szpitala Krzyż Walecznych.
Latem 1942 roku do Palestyny dociera Armia Andersa: powstała z polskich zesłańców w Związku Sowieckim. Samodzielna Brygada zostaje powiększona i przemianowana na Trzecią Dywizję Strzelców Karpackich. Wchodzi w skład Drugiego Korpusu Polskiego pod komendą Andersa.
Polskie wojsko bierze udział w kampanii włoskiej. Jandzis wylizał się z ran, wraca na front. Szturmuje klasztor benedyktynów na Monte Cassino, który Niemcy zamienili w twierdzę. Znów ma pecha – dostaje postrzał w nogi. Pod koniec wojny awansuje na stopień podpułkownika. Melchior Wańkowicz wymienia jego nazwisko w swojej Bitwie o Monte Cassino.
„Karpatczycy” walczą pod Ankoną, szlak bojowy kończą w Bolonii. „Główną cechą żołnierza Brygady Karpackiej było poczucie dumy narodowej, wyrosłe na tle głębokiego przywiązania do wolności” – generał Kopański napisze we wspomnieniach.
Jeszcze w 1941 roku Marian Hemar ułożył słowa Karpackiej Brygady:
Myśmy tutaj szli z Narwiku
My przez Węgry, a my z Czech
Nas tu z Syrii jest bez liku,
A was z Niemiec zwiało trzech!
My przez morza, a wy z Flandrii,
My górami, wy przez las!
Teraz wszyscy do Aleksandrii,
Teraz my już wszyscy wraz.
To oficjalny hymn jednostki.
Dom po krzyżowcach
Wojny jeszcze nie ma, Hitler dopiero za dwa lata dojdzie do władzy, gdy w 1931 roku poznańskie elżbietanki jadą do Jerozolimy. Kardynał Hlond każe im zająć się polskimi pielgrzymami, których coraz więcej przybywa do Ziemi Świętej.
Na Starym Mieście, niedaleko bazyliki Grobu Świętego, przejmują zaniedbany, jednopiętrowy budynek, jeszcze z czasów wypraw krzyżowych. Na początku stulecia nabył go za swoje oszczędności ksiądz Marian Pińciurek – od jego śmierci stał pusty. Elżbietanki robią remonty, dobudowują piętro i zakładają noclegownię dla kilkunastu osób.
Stary Dom Polski – taka nazwa do niej przylgnie.
Siedziba szybko okaże się za mała. W 1934 roku siostry zaczynają budowę nowego domu – niedaleko Bramy Damasceńskiej, już za murami Starego Miasta. Nie mają pieniędzy, prace się ślamazarzą. W czasie wojny pomagają im żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i od Andersa.
Nowy Dom Polski – taka nazwa do niego przylgnie.
Ledwo się urządziły, musiały się wyprowadzić. Trwała pierwsza wojna izraelsko-arabska – żołnierze dali im dwadzieścia minut na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Wróciły po dwóch latach. W domu nie było drzwi, okien, mebli – znów musiały zaczynać od początku.
Jak straże zmylić
Podporucznik Jarosław Sagan kręci się tam, gdzie żołnierze kopią rowy i umocnienia. Przedwojenny kustosz Muzeum Ziemi Drohobyckiej w Truskawcu został ranny pod Tobrukiem, walczyć nie może, ale czasu nie marnuje – z pustynnego piasku podnosi każdy kawałek staroegipskich skorup. Starocie skupuje w antykwariatach, na bazarach. Za żołd, papierosy, whisky.
– To był czas, gdy zabytki „masowe” – czyli powszechnie dostępne – można było wszędzie kupić – mówi profesor Mielczarek.
Czasem zabytki leżą pod nogami, w lejach po wybuchu bomb. – Żołnierze sami z siebie je zbierali. Wychodzili z założenia: jak już tu jesteśmy, to zawieźmy coś do Polski – opowiada Mielczarek.
„Wiedzieliśmy, że wrócimy do kraju ogołoconego… Cóż mogliśmy zrobić jeszcze ponad to, żeby lepiej, skuteczniej zabijać” – wiele lat później Sagan wyzna reporterowi Ryszardowi Wójcikowi.
Z eksponatów powstaje Muzeum Polowe w Kairze. Dwa lata po wojnie Sagan przewozi je do Londynu. Na własną rękę. „Dla zmylenia straży angielskich zapakowałem do tych samych skrzyń nasze archiwa wojskowe” – opowiadał Wójcikowi.
Rok później dwieście skrzyń wyładowanych starożytnymi znaleziskami płynie do Polski – Sagan wyprosił zgodę u samego prezydenta na uchodźstwie Władysława Raczkiewicza. Większość zbiorów znajdzie się w Muzeum Archeologicznym w Krakowie. Sześć tysięcy eksponatów.
W Jerozolimie została jeszcze inna partia zabytków.
Upadł po raz pierwszy
„Pracami zajmował się ksiądz kapelan Stefan Pietruszka Jabłonowski. W kaplicy umieścił polskie pamiątki, a także rzeźbę upadającego Jezusa: – Naturalnej wielkości, w marmurze!”.
Czytam reportaż „Via Dolorosa”; Beata Pawlak napisała go dwadzieścia lat temu. Ten fragment jest o trzeciej i czwartej stacji Drogi Krzyżowej. Obie odbudowali polscy żołnierze.
Ksiądz Pietruszka to ważna postać. Łodzianin, przed wojną kapłan diecezji włocławskiej, wojskowy kapelan. Po Wrześniu przedostaje się na Węgry – dowiedział się, że szukają go Niemcy. Nad Dunajem zajmuje się duszpasterstwem wśród polskich uchodźców. Żołnierzom pomaga dostać się do powstającego na obczyźnie polskiego wojska.
Znów musi uciekać: przez Jugosławię i Turcję dociera do Palestyny. Zostaje kapelanem Legii Oficerskiej – grupy poruczników i kapitanów, którzy służą w oddziałach zapasowych Samodzielnej Brygady Kopańskiego (nie przyjęto ich do jednostki, bo oficerów były nadwyżki).
Na Via Dolorosa, którą Chrystus szedł na śmierć, widzi zniszczone i zrujnowane stacje. Do niektórych wierni nawet nie wchodzą, żeby się pomodlić. „Trzeba doprowadzić je do porządku”, myśli ksiądz Pietruszka.
Ze skromnego żołdu polscy żołnierze odrestaurowali trzecią stację (tu Jezus upadł po raz pierwszy) i odbudowali czwartą (tu spotkał Matkę). Według skomplikowanego klucza religijnego w Ziemi Świętej miejsca te należały do katolików obrządku ormiańskiego. Polacy wydzierżawili je od Ormian.
Pietruszka skupuje też starodruki – na przykład unikatowy egzemplarz piętnastowiecznej Biblii.
Zabytki zbiera również Antoni Klein z Białegostoku. Przedwojenny archeolog, pracował przy wykopaliskach w Tumie pod Łęczycą. Sowieci wywieźli go na Syberię, dostał się do armii Andersa. Nie walczy – ma niesprawną nogę. Chodzi po Palestynie i podnosi z ziemi starożytne monety. Ołówkiem notuje miejsce znaleziska (po wojnie przywiezie je do Polski, odkupi je Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi).
Tymczasem latem 1943 roku alianci lądują na Sycylii, dostają się na Półwysep Apeniński. Polskie wojsko opuszcza Afrykę i wyzwala Włochy. Skarby zostają w Palestynie: ksiądz Pietruszka złożył je w piwnicy przy Stacji Trzeciej, gdzie miały przeczekać wojenną zawieruchę.
On też zostaje w Palestynie. Zakłada Polską Misję Katolicką w Ziemi Świętej. W 1973 roku umiera.
– Odegrał niezwykle ważną rolę jako organizator wielu przedsięwzięć polskiej społeczności – mówi dyrektor Olczak z Archiwum Akt Nowych.
Gdy Beata Pawlak pisała swój reportaż, trzecia i czwarta stacja należały znów do Ormian. Polacy dzierżawili je przez pięćdziesiąt lat, potem Kościół ormiańsko-katolicki upomniał się o swoje.
Admirał sardynki łowi
– Mamy dzisiaj dosyć wojska i waszej pomocy nie potrzebujemy. Może pan swoją dywizję zabrać.
Kto to mówi?
Premier Winston Churchill. Do generała Władysława Andersa.
Jest 21 lutego 1945 roku. Anders już wie, że Churchill i Truman oddali Stalinowi nasze Kresy. Że powojenna Polska będzie w strefie sowieckich wpływów. W Londynie wygarnia wszystko brytyjskiemu premierowi. Churchill na to, że jak Anders chce, może zabrać swoją armię.
Po wojnie Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie zostają rozwiązane. Większość żołnierzy nie chce wracać do opanowanego przez komunistów kraju – grożą im represje. Niektórzy łudzili się, że będzie trzecia wojna światowa między zachodnimi aliantami a Sowietami, ale wojna nie wybuchła. Prawie dwieście tysięcy Polaków zostaje na obczyźnie, przylgnie do nich nazwa Stara Emigracja.
„Moja gorąca miłość nie może się pogodzić z inną Polską” – Marian Hemar tłumaczył swój wybór.
Prości żołnierze i wyżsi oficerowie zdejmują mundury, muszą zarabiać na życie. Ani szarże, ani wojenne zasługi nie mają już znaczenia.
Generał Stanisław Maczek (wyzwalał Holandię) jest robotnikiem w fabryce, sprzedawcą w sklepie, barmanem w edynburskim hotelu.
Komendant Główny Armii Krajowej generał Tadeusz Bór-Komorowski wyrabia ręcznie sztuczną biżuterię.
Kontradmirał Józef Unrug (we wrześniu 1939 bronił polskiego wybrzeża) wyjechał do Maroka, dogląda kutrów, które poławiają sardynki.
Marian Hemar jako jeden z niewielu może mówić o szczęściu: założył jednoosobowy teatrzyk w klubie polskich emigrantów, w Radiu Wolna Europa prowadzi co tydzień kabaret.
Pułkownik Jandzis, jako „żołnierz nikomu już niepotrzebny” (tak o sobie mówi), robi kurs drukarski w Anglii, jedzie do Edynburga.
Reporterka Ewa Winnicka opisała ich losy w książce Londyńczycy. Jeden z bohaterów: „Wylądowaliśmy na Marsie i żeby przeżyć, musieliśmy założyć tam Polskę”.
Znaczek z królową
Listy przychodzą w białych, cieniutkich kopertach. Na znaczkach: królowa angielska. Idą długo – z antypodów do Europy to w linii prostej kilkanaście tysięcy kilometrów.
– To był powiew innego świata – Eliza Liberkowska pamięta, jak jej szwagier wycinał australijskie znaczki i wkładał do klaserów.
Listy przychodzą z Melbourne, od cioci Wandy. Ale to będzie trochę później.
Na razie jest początek lat pięćdziesiątych. Z polskimi profesorami Sorbony (też wybrali emigrację) bohater spod Tobruku i Monte Cassino tłucze w Melbourne bruk. Pułkownik Jandzis nie wytrzymał długo w wietrznej i deszczowej Szkocji – znajomi namówili go na wyjazd do Australii. Mieszka tam sporo takich jak on polskich emigrantów. Australijscy kombatanci założyli Stowarzyszenie „Szczurów Tobruku”.
Przydał się drukarski kurs. W Melbourne zakłada wydawnictwo i drukarnię, żeby wydawać książki zakazane w PRL. Do pracy jeździ pierwszym rannym tramwajem, wraca ostatnim. Pisze do paryskiej „Kultury”.
Na jednym z przyjęć spotyka miłość z młodzieńczych lat: Wanda Kostyszyn była pensjonarką w Jarosławiu, gdy Stanisław chodził tam do gimnazjum. Podobno nawet nie zauważył, że się w nim podkochiwała. Potem wojna, tułaczka.
Na emigracji znowu się spotkali: do Australii przyjechał z wizytą do dawnych podkomendnych generał Kopański. Na przyjęciu Wanda poznała Stanisława. Niemłodzi już, gdy się pobierają: ona po czterdziestce, on po pięćdziesiątce. Nie doczekali się dzieci.
Wiele lat później przyjaciel pułkownika napisze w polonijnej gazecie po śmierci Jandzisa o jego młodzieńczych wyborach: „Bo wojenka była Mu pisana”.
Dom Pokoju
„Wojna sześciodniowa” – nazwą to wydarzenie historycy, bo tyle dni w czerwcu 1967 roku potrzebuje izraelska armia na pokonanie arabskich wojsk Egiptu, Jordanii i Syrii. Izrael okupuje Synaj i całą Jerozolimę.
Siostra Rafaela Włodarczak, kolejna elżbietanka z Poznania, widzi, jak po jerozolimskich ulicach wałęsają się opuszczone dzieci. Zbliża się zima, elżbietanki przygarniają sieroty i umieszczają w domu wynajętym od muzułmanów. Zastanawiają się nad założeniem sierocińca. Mają wątpliwości.
– Jeśli sprawa jest ludzka, upadnie. Jeśli Boża, przetrwa – ksiądz Henryk Muszyński chce dodać siostrom otuchy. Przyszły arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski studiował wtedy archeologię na Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie. Elżbietanki posłuchały go.
Siostra Rafała (tak wszyscy nazywają Rafaelę Włodarczak) jedzie do Stanów zbierać pieniądze na zakup placu i budowę. Plac udało się kupić na Górze Oliwnej, można było ruszyć z pracami.
Siostry w gumiakach taszczą pod górę stalowy drut na zbrojenia, pchają taczki ze żwirem i zaprawą. – Siostra Rafała miała watykański paszport i machała nim, gdy izraelscy żołnierze nie chcieli jej gdzieś przepuścić – opowiada siostra Kryspina Wesołowska, która dołączy potem do elżbietanek w Ziemi Świętej.
„Home of Peace” – Dom Pokoju otwarto w 1975 roku.
Jak komuna upadnie
– Wszyscy byli pewni, że tam zostanę – Eliza Liberkowska opowiada o podróży sprzed pół wieku.
Skończyła historię na poznańskim uniwersytecie, bierze urlop od pracy w szkole i w 1974 roku jedzie do Melbourne. Ciocia Wanda (siostra mamy) i wujek Stanisław pokazują jej Australię, fundują kurs angielskiego, załatwiają pracę w fabryce czekoladek.
Do Jandzisa przychodzą czasem „Karpatczycy”. Wspominają wtedy Polskę. Eliza widzi, jak ktoś ukradkiem ociera łzy. Ktoś inny zwierza się, że specjalnie zatrudnił się na poczcie: chciał mieć kontakt z listami z Polski, które przychodziły na antypody.
Wujek opowiada jej o zabytkach, które żołnierze zbierali na Bliskim Wschodzie. O tym, jak za wojskiem jechała ciężarówka, w której składano archeologiczne znaleziska. O rozmowie z angielskim dowódcą: nie mógł się nadziwić, że Polacy gromadzą pamiątki dla państwa, którego nie ma na mapie. O tym, jak rodacy oddawali dla ojczyzny złotą biżuterię: pierścionki, bransolety, obrączki, łańcuszki. Mówi, że wszystkie skarby zostały w Jerozolimie, że są u Ormian.
– Przysięgnij, że jak padnie komuna, pojedziesz do Palestyny i przywieziesz do Polski to, co jest u Ormian. – Jandzis nalega na siostrzenicę.
– Ale jak ja to znajdę? – broni się.
– Znajdziesz. Tylko przysięgnij.
Podniosła rękę i przysięgła. Przecież komuna nigdy nie upadnie – myślała sobie.
Kartki się kruszyły
Gdy komuna upadła, Eliza Liberkowska pojechała z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Wuj Stanisław już nie żył – zmarł w 1982 roku.
Kilka lat później Liberkowska idzie na emeryturę, jeździ do Jerozolimy na wolontariat. W Home of Peace na Górze Oliwnej pomaga myć dzieci, ubiera je, odwozi do przedszkola, ze starszymi odrabia lekcje, gotuje, w ogrodzie pieli grządki.
Siostrę Szczepanę Hrehorowicz (przełożona domu) pyta przy kawie o skarby zgromadzone przez polskich żołnierzy. – Są u nas, na strychu – słyszy. Zdziwiła się, że tak szybko je odnalazła.
Przyrzekła wujowi, że sprowadzi je do Polski. Męczy znów siostrę Szczepanę. Przełożona wykręca się pracą. W końcu mówi, że niczego nie pokaże. – Pani jest za mała, żeby się tym zająć – ucina.
Liberkowska mówi, że ją rozumie. – Uważała, że nie dam rady ich zabezpieczyć w Polsce i że przepadną bezpowrotnie – tłumaczy upór zakonnicy.
Polski ksiądz, który odprawiał u sióstr msze, był bardziej łaskawy. Zaprowadził Liberkowską na strych, w skrzyniach zobaczyła zakurzone papiery. – Niektóre kartki się kruszyły – opowiada. – Wzruszyłam się, bo zobaczyłam naoczne świadectwa wydarzeń, które znałam tylko jako suche fakty z podręczników – dodaje.
Pięć lat później przełożoną domu na Górze Oliwnej zostaje siostra Benigna Okupniak. – Zgodziła się, żebym się tym zajęła. – Eliza Liberkowska mówi o skarbach zgromadzonych przez żołnierzy.
Po powrocie przyjaciel ze studiów profesor Tomasz Schramm opowiada o zbiorach Tadeuszowi Krawczakowi, ówczesnemu szefowi Archiwum Akt Nowych. Sprawą interesuje się MSZ i Ministerstwo Kultury. Liberkowska z Olczakiem jadą do Jerozolimy: u elżbietanek spisują zawartość skrzyń z archiwaliami i starodrukami. W ambasadzie w Tel Awiwie profesor Mielczarek kataloguje numizmaty i artefakty. W 2015 roku specjalny samolot przywozi zbiory do Polski.
Liberkowska: – Wypełniłam testament wuja.
Kawa po arabsku
Siostra Kryspina kawy nie chce, popija wodę. Opowiada z nostalgią o parzonej po arabsku, trzy razy gotowanej, z kardamonem. – Palestyńczycy to bardzo gościnni ludzie – wspomina. Częstowali ją kawą za każdym razem, gdy odwiedzała ich domy.
Rozmawiamy w Jarocinie – w pobliżu kościoła Świętego Marcina elżbietanki mają swój dom. Siostra Kryspina zamieszkała tu po powrocie z Ziemi Świętej. Gdy wyjechała w połowie lat siedemdziesiątych, język polski rozbrzmiewał tam jeszcze na dobre: po antysemickim Marcu 1968 do Izraela wyemigrowało sporo polskich Żydów.
W palestyńskim domu zobaczyła polską gazetę. – Polscy żołnierze zostawili – oznajmił gospodarz. W czasie wojny jako młody chłopak kręcił się koło andersowców. A to cukierka mu dali, a to coś innego do zjedzenia.
Zebranymi przez żołnierzy eksponatami specjalnie się nie interesowała. Pamięta tylko, jak ksiądz Tadeusz Nosal, zmartwychwstaniec z Polskiej Misji Katolickiej w Jerozolimie, zapytał siostry, czy zgodziłyby się przechować pamiątki. – Jak miałyśmy nie przechować?
Skrzynie i kartony trafiły najpierw do Nowego Domu Polskiego, później do Domu Pokoju na Górze Oliwnej. – Część z tych rzeczy była zawilgocona, a u nas na strychu było sucho – opowiada.
Po powrocie do Polski była na uroczystości przekazania materiałów Archiwum Akt Nowych. Biskup Wiesław Mering z Włocławka dostał materiały dotyczące księdza Pietruszki i zakupione przez niego w Ziemi Świętej starodruki. Trafiły do biblioteki seminarium duchownego.
Jest zdjęcie z tamtego wydarzenia: biskup trzyma wielką księgę. „Roczne dzieje kościelne od Roku Pańskiego aż do lat naszych” – głosi tytuł. Dzieło wydano w 1695 roku w Kaliszu.
Ormian pytać trzeba
– Ksiądz Pietruszka wszystko pieczołowicie opisał. – Eliza Liberkowska wraca do zbiorów, które stały w skrzyniach u elżbietanek. – Część eksponatów była w metalowych i papierowych pudełkach po cukierkach, kawie, herbacie, w butelkach – opisuje.
Monety, kamienne i ceramiczne artefakty, archiwalne dokumenty, starodruki – liczę w myślach.
– A złoto gdzie? – pytam, bo wspominała, że żołnierze i cywile oddawali obrączki, pierścionki, łańcuszki. Wszystko na odbudowę powojennej Polski.
Chwilę milczy.
– Ormian trzeba pytać – mówi w końcu.
Korzystałem z książek: Stanisław Kopański, Wspomnienia wojenne 1939–1946; Witold Biegański, Szczurami Tobruku ich zwali; Norman Davies, Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty; Mariusz Mielczarek, Skarby żołnierzy 2 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych.
Oceń