Dawniej uwielbiałam lotniska. Były niewyczerpaną inspiracją, żywą tkaniną pasjonujących ludzkich losów, które splatały się na kilka godzin w terminalu, by zaraz znów pociągnąć swe nici w niezliczonych i nieskończenie ciekawych kierunkach. Wpatrywałam się w ludzi, snując wyobrażenia o ich losach i sprawach, ku którym lecą.
Specjalnie kupowałam bilety z długim międzylądowaniem. Uwielbiałam zawieszenie w strefie pomiędzy. Oswajałam świat, chłonąc różnorodność. A było to dawno i niedawno. Prawie ćwierć wieku temu, gdy moja dorosłość i start w samodzielne podróżowanie splotły się z gwałtownym przyspieszeniem globalizacji oraz początkiem nowego stulecia.
Już wtedy podróże były masowe, ale dopiero miały otrzymać paliwo odrzutowe w postaci nowych technologii i łączy internetowych dostępnych w niewielkim poręcznym urządzeniu, przez niektórych wciąż nazywanym telefonem, choć do dzwonienia służy niezmiernie rzadko. Oducza rozmowy, zamienia nas w jednostki nadające komunikaty. Różnica jest z grubsza taka, że mówiąc, nazywamy świat, stwarzamy fakty emocjonalne i jako tako potwierdzamy swą poczytalność. Bo mówi się do kogoś, mówienie do siebie bywa objawem zaburzeń. Mówiąc, łączymy się z innymi. Natomiast nadawanie do innych jednostek odczytujących jest już nową normalnością. Nie dzwonimy do siebie, „ż
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń