ślubu nie będzie – mówią coraz częściej dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Nie dlatego, że stracili wiarę w sens miłości, choć pewnie bywa i tak, tylko raczej dlatego, że to, co do tej pory kojarzyło im się z małżeństwem, ulega szybkim przeobrażeniom i wydaje się niemożliwe do spełnienia. Obok dotychczasowych oczekiwań związanych z wzajemnym poczuciem bezpieczeństwa, ekonomicznym wsparciem i chęcią posiadania dzieci współczesne małżeństwo ma także zaspokoić pragnienia związane z tym, by partner był najlepszym przyjacielem, zaufanym powiernikiem, intelektualnym kompanem i umiał tworzyć romantyczną bliskość. Dodajmy do tego wydłużający się czas ludzkiego życia, częste zmiany miejsca zamieszkania, coraz powszechniejsze trudności z zajściem w ciążę – i przepis na ryzyko, które niewielu chce podjąć, gotowy.
Sprawa dodatkowo się komplikuje, gdy mówimy o sakramencie, na którego postrzeganie mają wpływ zarówno przemiany społeczne, nie zawsze udane rodzinne przykłady, jak i poziom przedmałżeńskich kursów. Sam prowadzę taki kurs i często słyszę od par, że bardzo chciałyby złożyć przysięgę małżeńską, ale potem to już niech się samo jakoś kręci. Narzeczonych obezwładnia konieczność ciągłego dokonywania wyborów i nieustannej pracy nad związkiem.
Czy to oznacza, że w dzisiejszym świecie nie ma już miejsca dla sakramentalnego małżeństwa? A może potrzebne jest odkrycie na nowo, czym jest i jakie może być chrześcijańskie małżeństwo? Tak, by w tym sakramentalnym spotkaniu z Bogiem widzieć również niedoskonałość, zmienność, grzeszność i nieporadność dwóch osób. Taka perspektywa potrzebuje dziś pogłębienia. Bo przy wszystkich trudnościach społecznych i ekonomicznych człowiek tęskni za relacją, miłością i trwałą więzią.
Oceń