Nie myślę o sobie jako o misjonarzu: posługuję przecież w tradycyjnie chrześcijańskim kraju, w jego europejskiej części, gdzie – przynajmniej oficjalnie – znaki i tradycje naszej wiary można spotkać na każdym kroku. Z drugiej strony cała Ziemia jest dzisiaj terenem misyjnym, a sami prawosławni w Rosji przyznają, że mieszkają w kraju w ogromnej większości pogańskim, w którym chrześcijaństwo czy to w jego wschodniej, czy w zachodniej formie jest jedynie rozrzuconą gdzieniegdzie po powierzchni pozłotką.
Nie będę pisał o stanie chrześcijaństwa u naszych wschodnich sąsiadów – inni robią to o wiele bardziej profesjonalnie, a trwająca w Ukrainie wojna i postawy, jakie wobec niej zajmują różne denominacje chrześcijańskie, przynosi w tej sprawie wiele ciekawych, czasem zadziwiających, innym razem szokujących danych analizowanych na bieżąco przez wielu komentatorów w Polsce i na świecie. Ja jestem opowiadaczem historii, a storyteller. Oto zatem dwa wydarzenia, które rozegrały się gdzieś niedaleko mnie, a które nazwałem sobie misyjnymi obrazkami.
Niewielka parafia katolicka w jednym z dużych rosyjskich miast. Do kościoła wchodzi młody człowiek, spod rozpiętej koszuli widać na jego piersiach sporych rozmiarów łaciński krzyż. Widząc duchownego, podchodzi do niego i próbuje zapytać, czy można tutaj nabyć różaniec. Po rosyjsku mówi bardzo słabo, łatwiej poro
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń