Kochani lekarze, pielęgniarki, sanitariusze, opiekunowie medyczni… Wiem, że to, co robicie, to wielka sprawa i nie macie łatwo. Harujecie w szpitalach i w przychodniach w ogromnym stresie za liche pieniądze i często z jednej roboty idziecie do kolejnej, prywatnej, bo trzeba jakoś żyć.
Tak, mam świadomość, że określenie „służba zdrowia” od kilkudziesięciu lat jest błędne, bo teraz się mówi „ochrona zdrowia”. Jednak używam go tutaj celowo. Wasz zawód jest SŁUŻBĄ. Czasem się wiąże z wyczerpaniem, porażką, ryzykiem, a nawet – w ekstremalnych przypadkach – z zagrożeniem życia.
Rozumiem Wasze napięcie, zmęczenie, frustrację. Rozumiem też to, że nie da się tak samo przeżywać usuwania piersi, wyłaniania stomii czy chemioterapii obcej pacjentki i najbliższej osoby, na przykład mamy. To tylko w serialowej Leśnej Górze bohaterka będąca chirurżką mknie w ślubnej sukni na oddział, bo właśnie przywieziono pacjentów z wypadku. W prawdziwym życiu tak nie jest.
Macie na głowie imieniny teściowej, wywiadówkę u dziecka w szkole, wizytę z kotem u weterynarza, remont łazienki, niespłacony kredyt, haluksy i kryzys wieku średniego. A także ekscytującą perspektywę wyjazdu na Wyspy Bahama czy choćby zjedzenie pizzy z okazji imienin ordynatora… Więc się śpieszycie. Pacjentowi z wysoką gorączką spowodowaną sepsą aplikujecie paracetamol. Albo wypisujecie chorego po zabiegu z ostrym stanem zapalnym z a
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń