Poprosiłam przełożonych o rok odpoczynku. Najlepiej w dużym klasztorze, gdzie panuje spokój i można się łatwo wtopić w tłum, bez dzieci i młodzieży, i jakichkolwiek odpowiedzialnych obowiązków, ewentualnie jakiś korytarz do posprzątania raz w tygodniu. Za to dużo czasu na pisanie.
Długo czekałam na odpowiedź. Prawdę mówiąc, już byłam zmęczona niepewnością i ustawicznym tłumaczeniem znajomym: „Nie wiem jeszcze. Jak tylko będę wiedziała, dam znać”. Wreszcie się dowiedziałam:
– Pojedziesz na rok do Żółkwi.
Co takiego?! Ani to duża placówka (cztery siostry, ja będę piąta), ani wolna od pracy z dziećmi i młodzieżą (siostry prowadzą tam sobotnią szkołę języka polskiego). W dodatku wszystko można powiedzieć o tym miejscu, ale na pewno nie to, że panuje tam spokój, ponieważ znajduje się na Ukrainie. Wprawdzie blisko polskiej granicy, gdzie jest bezpiecznie, jednak z ciągle napływającymi falami uchodźców, którym siostry pomagają, niespodziankami w postaci alarmów i wyłączaniem prądu na kilkanaście godzin oraz z moją kompletną nieznajomością kultury i języka. Co prawda uczyłam się rosyjskiego w podstawówce, ale to było trzydzieści lat temu i lepiej go tam nie używać, a po ukraińsku nie umiem ani słowa…
Dodajmy, że moje skojarzenia z Ukrainą ograniczają się do wyidealizowanych Sienkiewic
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń