Dzisiejszy tytuł to chyba głównie moje egzystencjalne westchnienie wobec serii zmian, z którymi się mierzę w ostatnich tygodniach. Przestałem być proboszczem, nie jestem już odpowiedzialny za formację diakonów stałych, i wyszedłem z zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP. Opuściłem urocze miejsce pod lasem na rzecz centrum Katowic. Od września mam się zająć formacją stałą prezbiterów, od października wracam do uczenia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego i do pracy naukowej. Proszę o wybaczenie przydługiego wątku autobiograficznego, ale dzięki niemu łatwiej będzie zrozumieć, że stwierdzenie „roztomaicie może być” (a po śląsku „roztomaicie” w takim kontekście oznacza po prostu „różnie”) jest chwilowo moim życiowym mottem wobec przyszłości na horyzoncie.
W ostatnich tygodniach rzadziej zaglądałem do internetów, ale jeśli już zaglądałem, to rzucał mi się w oczy nawracający wątek: nabijanie się z teologii jako pseudonauki. Nie wiem, czy to jakaś osobista zemsta algorytmów filtrujących treść w społecznościówkach, które – wywęszywszy mój powrót na uczelnię – odpowiednio podkręciły zasięgi, czy też jakaś nowa moda. Niemniej rzecz jest pod pewnymi względami godna uwagi, o czym za chwilę.
Problem naukowości teologii jest stary jak uniwersytet i sama koncepcja naukowego myślenia. Nie przypadkiem św. Tomasz z Akwinu w XIII wieku otwierał swoją teologiczną Summę
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń