Obyczajowość, w której sam byłem wychowany, przechodzi do historii. Młodzi ludzie nie przestali rzecz jasna marzyć o trwałym związku; porzucili jednak formy, które miały go jakoby gwarantować. Może to nas martwić, ale nie powinno dziwić, zważywszy na liczbę rozwodów. Z tej właśnie racji nastolatki dawno już przestały wierzyć w tę gwarancję.
„Nazwa bywa grobem kwestii” – napisał kiedyś Karol Irzykowski. Ten aforyzm przychodzi mi do głowy zwłaszcza, gdy ktoś przy mnie używa słowa „miłość” (lub: „kochać”). Może ono oznaczać przecież to, co precyzyjniejsi od nas (przynajmniej w tym zakresie) Grecy określali terminami agape, ale też filia lub eros; może łączyć rodziców i dzieci, partnerów, członków wielkich wspólnot. Istnieją podszywające się pod miłość niepiękne uczucia; tę intuicję wyraża m.in. napis, który widywałem wśród miejskich graffiti: „Kochać wszystkich, nikogo nie oszczędzać!”. Perspektywa gender pozwala nadto podejrzewać, że kobiety i mężczyźni inaczej rozumieją zakres niektórych przynajmniej znaczeń tego słowa. Wszystko to wreszcie zmienia się w toku historii.
Dlatego pisanie o miłości jest zawsze omsknięciem się: prześlepia więcej, niż ujawnia. Trudno opędzić się od obrazu ze snu Świętego Augustyna, który chciał wyczerpać morze, przelewając je muszelką do dołka w piasku. Filozofa z Hippony nawiedziła ta wizja, gdy pisał traktat o Trójcy Świętej. Ale skojarzenie nie jest tak bluźniercze, jak się może wydawać – skoro wierzymy, że Bóg jest miłością.
Miłość i zmysły
Wyjątkowo dynamiczne przemiany przechodziło przez ostatnich kilkadziesiąt lat wyobrażenie miłości zmysłowej. W tym określeniu ważne są obydwa słowa: zarówno „miłość”, jak i „zmysły”. Nie chodzi więc o trywialny seks bez zobowiązań. Mam na myśli uczucie obejmujące psychofizyczną całość drugiego człowieka. „Wyłącznie duchowa miłość jest, oczywiście, taką samą anomalią, jak miłość wyłącznie fizyczna (…). Normą absolutną jest przywrócenie integralności ludzkiej istoty” – pisał prawosławny filozof Włodzimierz Sołowjow, którego słowa nie odbiły się niestety odpowiednim echem w naszym chrześcijańskim świecie. Do warunków, w których taka miłość mogłaby się dziś pojawić, zamierzam się tutaj ograniczyć.
Rewolucja
Należę do pokolenia, w którego młodości „poczynaliśmy sobie nieśmiało (…) zanim odważyliśmy się na pierwsze dotknięcie, od którego do pierwszego pocałunku było jeszcze wiele kilometrów drżenia” – jak pisał Jacek Podsiadło. Rodzice podejrzewali nas przy tym o gotowość do seksualnego rozpasania, które zresztą sami wyobrażali sobie dość niewinnie: znam opowieść o dziewczynie, której w owej epoce rodzice nie chcieli puścić pod namiot z chłopcem, ale kiedy usłyszeli, że pojedzie z DWOMA chłopcami, zgodzili się od razu. Były późne lata siedemdziesiąte: kontrkulturowa rewolucja obyczajowa przyszła
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń