W czasach, kiedy nie było social mediów i portali randkowych, Beczka była przestrzenią rozwoju społecznego, kulturalnego i duchowego, a także – powiedzmy sobie szczerze – centrum życia towarzyskiego. Miejscem, gdzie można było spotkać miłość swojego życia.
Był rok 1995. Właśnie zdałam maturę i przeżywałam najdłuższe lato w swoim życiu. Działo się to w zamierzchłej epoce, kiedy licealiści nie przeznaczali każdej wolnej chwili na pracę dorywczą, tak więc były to prawdziwe wakacje. Trzy miesiące słodkiego, miłego życia. Miałam jednak za sobą bardzo trudny rok: ciężką chorobę, śmierć babci i rozstanie ze swoją pierwszą miłością. Zabrakło mu czterech punktów, żeby się dostać na prawo w Krakowie, a nie wierzył w miłość na odległość. Czułam się zmęczona, zagubiona i pozbawiona życiowego celu, pomimo że zostałam przyjęta na wymarzoną polonistykę. I wtedy zobaczyłam ogłoszenie o obozie adaptacyjnym dla studentów pierwszego roku. Postanowiłam pojechać. Może zdarzy się coś niezwykłego? Może kogoś poznam? Może spotka mnie jakaś przygoda życia? Gdybym była bohaterką filmu, to pewnie tak by się stało, jednak realne życie jest znacznie mniej spektakularne.
Nie budźcie ukochanej
Zaraz na początku przeżyłam szok: codzienna msza święta! Jakieś spotkania z księdzem! Jakieś modły wieczorem w kaplicy! Powiedziałam, że nigdzie nie pójdę i… przesiedziałam cały wyjazd w pokoju. Nie pamiętam, dlaczego się nie spakowałam i nie wróciłam do domu. Może mi było głupio przyznać się przed mamą do kapitulacji, a może jednak podświadomie czekałam na jakiegoś obozowego księcia na białym koniu, który okaże się moim życiowym przeznaczeniem. Żaden książę się nie pojawił, nawet konia nie widziałam – no, może pasły się na polanie, bo to było na zabitej dechami wsi w górach, ale nie zamierzałam wchodzić z nimi w interakcję – za to ksiądz prowadzący ten obóz zaprosił mnie na rozmowę. Poszłam. Nic nie pamiętam oprócz tego, że się bardzo starał, włożył w to spotkanie dużo serca, a rozmowa była długa i szczera. Wszystko na próżno. Nie interesowała mnie ani msza, ani „modły”. Dopiero później się dowiedziałam, że nie był to zwykły obóz adaptacyjny, lecz wyjazd Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży przy duszpasterstwie akademickim Świętej Anny w Krakowie, a tym księdzem był słynny Jacek Stryczek, duszpasterz akademicki, przyszły założyciel Szlachetnej Paczki. Dużo, dużo później lubiłam zaglądać do ko
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń