Życzliwość jest formą wyrażania empatii, bo rozumiemy, jak może się czuć drugi człowiek i traktujemy go tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. A spotkanie się z życzliwością pomaga obu stronom.
Rozmawiają filozof i biznesmen Dariusz Duma i Katarzyna Kolska
Lubi pan chodzić do dużych marketów?
Lubię.
A ja nie.
Dlaczego?
Dlatego że w markecie jestem anonimowa, a kiedy robię zakupy w sklepikach na moim osiedlu, czuję się zaopiekowana, wymienię zawsze kilka słów ze sprzedawcą, znamy się od wielu lat, życzymy sobie na do widzenia miłego dnia, dobrego popołudnia.
Ja chyba nie mam oczekiwań komunikacyjnych, kiedy robię codzienne zakupy, a market daje mi taką możliwość, że w jednym miejscu mam wszystko w dużym wyborze. Małe sklepy mają tę wadę, że wybór z natury jest ograniczony. A ja na zakupach lubię wybór. Ale może faktycznie nie doświadczyłem czegoś takiego jak pani. Nie znam sklepu w okolicy, w którym byłby jakiś potencjał na to, żeby ktoś nawiązał ze mną relację. Miałbym nawet obawę, czy ta relacja jest na pewno bezinteresowna i czy nie jest też pewną techniką sprzedaży.
Czyli zakłada pan, że nie możemy być dla siebie mili i życzliwi bezinteresownie?
Nie zakładam, ale obawiam się, że tak wiele razy jesteśmy interesowni, że aż trudno uwierzyć w te epizody bezinteresowności albo w taką prawdziwą bezinteresowność. Być może jestem za bardzo unurzany w biznesowym świecie i mam przekonanie, że wszystko jest częścią jakiejś drogi do celu i czemuś służy. Choć sam robię mnóstwo rzeczy bezinteresownie i powinienem dopuszczać, że inni też tak robią. Zresztą – także w markecie dobrze jest, kiedy się ludzie do siebie uśmiechają, co nie zmienia tego, że jednocześnie jest to miejsce, w którym chodzi o marżę i zysk. Podobnie w osiedlowym sklepiku. Prawdziwa życzliwość nie powinna być uzależniona od tego, czy mamy coś do ugrania.
Pamiętam czasy kolejkowego PRL-u, te przepychanki i okrzyki „Pan tu nie stał”. Dziś kolejki nie są tak długie i już na siebie nie pokrzykujemy. Mam wrażenie, że staliśmy się dla siebie bardziej mili, życzliwi.
Powiedziałbym – kulturalniejsi. Nauczyliśmy się też głośno mówić, kiedy coś jest nie tak. Poza tym takie nieprzyjemne sytuacje mogą być nagrane, sfotografowane i nagłośnione, co sprawia, że łatwo zidentyfikować i napiętnować winnych. Ale jest jeszcze inna rzecz: mam wrażenie, że więcej mówimy dzieciom o empatii, o tolerancji, o szacunku, o porozumieniu, o inności.
Jest taka łacińska sentencja: Verba docent, exempla trahunt. Wie pan, co to znaczy?
Wiem. Słowa uczą, przykłady pociągają – czasem na szczęście, czasem niestety.
No właśnie. Niestety. Młody człowiek włącza telewizor i trafia na transmisję obrad sejmu lub na dyskusję polityków w programie publicystycznym. I słyszy, jak ze sobą rozmawiają, a raczej jak się przekrzykują, jak sobie ubliżają, jak się nie szanują. Albo ogląda program z udziałem pewnej restauratorki, która rzuca talerzami, przeklina, pomiata ludźmi. Widzi, że tak można.
Z punktu widzenia norm życia społecznego mówimy wprost, że polityka jest komunikacyjnym zoo, skansenem, a politycy w wielu momentach to jednak są janusze. Nawet w prostych reality show – takich jak Hotel Paradise czy Wyspa miłości – jeśli k
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń