fot. fot. natalia-y/unsplash
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Dlaczego poszedłem do dominikanów? Bo mi się te białe habity podobały.

Za każdym razem, kiedy wchodzę do tego budynku, przypominam sobie, jak wchodziłem tutaj po raz pierwszy. Minęło już kilkanaście lat, a tutaj ten sam charakterystyczny zapach, te same drzwi, to samo okienko. Pamiętam, jak stałem wtedy przed tym okienkiem, układając w głowie, jak zacznę.

Tego dnia, jeszcze w nocy opuściłem dom rodzinny i wyjechałem z niego na zawsze.

Jest pewna rzecz, o której pierwotnie nie miałem zamiaru napisać. Zamierzałem ją pominąć, zataić, żeby nie psuła gładkości opowiadania. Teraz jednak widzę, że tak nie można, że czegoś by tutaj brakowało, a ja sam czułbym się nieswojo, tak właśnie, jak czuje się ktoś, kto na spowiedzi nie powiedział wszystkiego. Otóż pociąg, którym jechałem wtedy do Poznania, był spóźniony. Raz po raz wyglądałem przez okno, denerwując się niepotrzebnie. Wtedy wpadło mi coś do oka. Jakieś świństwo z parowozu, chociaż niekoniecznie musiało być z parowozu. W każdym razie wpadło mi do oka i w żaden sposób nie chciało z niego wyleźć. Oko łzawiło, bolało, zrobiło się czerwone. Straciłem pewność siebie i swobodę. Kapało mi bez przerwy z oka i nosa. Chusteczki brakowało. W sumie bardzo nieefektownie wyglądała ta jazda.

Późnym popołudniem dotarłem do Poznania, przejechawszy uprzednio pół Polski. Błądząc co chwila i pytając o drogę, usiłowałem trafić pod adres, jaki miałem podany na kopercie. Nareszcie. Wszedłem po schodach. Pierwsze drzwi były otwarte. Wystarczyło tylko pchnąć. Wszedłem do sieni. Plecak zdjąłem z ramion i postawiłem na betonie. W tym plecaku była cała moja wyprawa, łącznie z małą poduszką, którą dała mi na odjezdnym matka, żeby mi było miękko. Poduszkę tę jednak, jako nikomu niepotrzebną, odesłałem później do domu. Ułożywszy sobie w głowie, jak zacznę, zadzwoniłem. Okienko otwarło się z trzaskiem. Okrągła, czerwona i roześmiana twarz należąca do postaci w białym habicie zapytała:

– A kawaler to do kogo? I w jakiej sprawie?

– Ja do klasztoru, chciałbym tu zostać na dobre. Brat pewnie modlił się za mnie – odezwałem się pobożnie, bo myślałem, że tak wypada.

– Aha – rzekła okrągła, czerwona i roześmiana twarz należąca do postaci w białym habicie. A po chwili namysłu:

– Niech kawaler wejdzie i zaczeka chwilę.

Zatrzasnął okienko i wpuścił mnie do środka. Wszedłem. Zaczekałem chwilę, jak kazał, i chwila ta trwa aż do dnia dzisiejszego.

Dopiero w klasztorze wyjęli mi to świństwo z oka. Dopiero tam patrzeć i widzieć mogłem bez większego kłopotu. Zacząłem się więc śmiać, jak nigdy dotąd w życiu. Brat zaś, który otworzył mi wtedy furtę, miał na imię Mikołaj. Zmarł kilka lat później. Od dawna chorował poważnie na cukrzycę. W klasztorze był krawcem i furtianem. Wszyscyśmy go lubili, bo był wesoły i lubił żartować.

Ileż to już lat minęło od tamtej chwili? Ileż to już razy przeszedłem przez tę furtę? Ale mistyczna wymowa tego pierwszego spotkania i tych pierwszych słów, wypowiedzianych na klasztornym progu, unaocznia mi dzisiaj zjawisko przenikania się światów oraz tych światów przedziwną analogię.

Późnym, sierpniowym popołudniem, kilkanaście lat temu przekroczyłem klasztorne progi. Ale to nie tak należałoby powiedzieć. Do klasztoru bowiem wstępuje się codziennie. I to późniejsze wstępowanie bywa czasami trudniejsze i więcej nas kosztuje niż to pierwsze. Te kilkanaście lat minęło jak chwila. A dzisiaj piszę to wspomnienie i przywołuję tę rozmowę, odbytą na progu klasztornym z człowiekiem, co w niewidzialny świat już odszedł, i wciąż na nowo podejmuję decyzję wstąpienia do klasztoru.

Mój świat, Jan Góra OP, Wydawnictwo W drodze, Poznań 1983.

Furta
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze