Jestem wdzięczny Bogu, że spotkałem odważnego człowieka, który przekraczał granice i szedł tam, gdzie inni jeszcze nie poszli. Duszpasterza, który potrafił kochać.
Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Czy ksiądz biskup chciał być kiedyś Janem Górą?
bp Edward Dajczak: Nie, nigdy w ten sposób nie myślałem. Ale odkryłem go jako człowieka, z którym jest mi po drodze. Najpierw rozczytywałem się w jego tekstach. To był przełom lat 70. i 80. Pracowałem wtedy w mojej pierwszej parafii, miałem bardzo otwartego biskupa, dzisiaj Sługę Bożego Wilhelma Plutę, który tłumaczył nam: Musicie tworzyć małe wspólnoty i pogłębiać ludową wiarę ludzi, tę wiarę tradycyjną, ponieważ jak dmuchnie laicyzm z Zachodu, to wszystko się rozsypie jak domek z kart. Słuchaliśmy tego zdziwieni, bo w latach siedemdziesiątych zło dmuchało ze Wschodu, a nie z Zachodu. Zachód był marzeniem i światem, za którym się tęskniło, którego nie znaliśmy.
Dorastałem więc w klimacie, że trzeba robić coś inaczej, niż się zastało, że trzeba szukać nowego sposobu docierania do ludzi. I wtedy właśnie trafiłem na teksty ojca Jana Góry drukowane we „W drodze”. Czytałem je, zachwycałem się nimi i mówiłem sobie: To tak można?
Niektórzy księża patrzyli na niego z zazdrością.
Ja nie tyle mu zazdrościłem, ile go podziwiałem. W młodości jako wikariusz z Zielonej Góry przyjeżdżałem czasami do Poznania na roraty, żeby podpatrzeć, co ten Jan Góra robi, że tyle ludzi przychodzi o szóstej rano do kościoła. Jeździłem też do niego na spotkania i niedzielną mszę świętą o siedemnastej. Stawałem sobie gdzieś w tłumie. A potem się poznaliśmy. Miałem szczęście być jego przyjacielem. Często rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, dzielił się ze mną swoimi pomysłami. Czasami mówiłem: Jan, a może by zrobić to tak… To były fantastyczne rozmowy, niezwykle kreatywne. One mnie wciągały, inspirowały do wielu rzeczy i spotkań.
Dlaczego młodzież tak bardzo garnęła się do Jana Góry? Na mszach odprawianych przez niego kościół pękał w szwach.
Bo Jan prawie 40 lat temu odkrył to, co dzisiaj jeszcze z trudem dociera do wielu z nas: pożegnał się z przekazem typu katechizmowego, który funkcjonował wtedy w Kościele na skalę masową. Wprowadzał młodych ludzi w rzeczywistość Boga. Jego kazania były wtajemniczeniem chrześcijańskim, czyli przeżyciem. Dzisiaj nazywamy to nową ewangelizacją, piszemy programy. A Jan miał ten program w głowie.
Dwa lata temu w ramach przygotowania do bierzmowania zorganizowaliśmy
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń