Zdarzało się, że spadali. Bezgłośnie, zepchnięci powiewem wiatru, kręcąc ramionami do głuchego końca. Wcześniej, jeszcze w górze, na stalowej belce o szerokości dwunastu centymetrów, podobno zamierali na chwilę. Gdy już wiedzieli, że nie ma ratunku. Że właśnie przydarza się im to, co wcześniej innym, dla których upamiętnienia przerywali robotę i spoglądali na rosnące miasto w ciszy, z kapeluszem w dłoni.
Budowniczowie pierwszych drapaczy chmur na Manhattanie pracowali bez zabezpieczeń. W spodniach w kant i koszulach z podwiniętymi rękawami przerzucali rozgrzane nity i tłukli młotami kilkadziesiąt pięter nad tętniącym miastem. Tempo było takie, że stalowe bele dojeżdżały z hut w Pensywlanii jeszcze ciepłe. Na przekór wszystkiemu, bo załamała się Wall Street, wybuchł Wielki Kryzys. Rozwibrowany świat lat 20. leciał w dół, a oni pięli się w przeciwnym kierunku – jedno piętro tygodniowo. Sprawdzali, czy konkurencja nadąża. Ci z Chryslera przez chwilę byli najwyżej. Ale zaraz Empire State Building zakasował wszystkich.
Pracowali w czterosobowych „gangach”: Irlandczycy, Włosi, Polacy. Swoje ję
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń