Nie pamiętałem, że był dla mnie taki ważny, jak często nie pamięta się o kimś do chwili, gdy niepamięć zostanie zweryfikowana przez śmierć.
Ryszard Szurkowski to ktoś, komu winien jestem dwa słowa, choć nie jestem ani wiernym kibicem sportowym, ani – tym bardziej – kimś, kto o sporcie miałby coś ciekawego do powiedzenia. A przecież Ryszard Szurkowski, o którego śmierci dowiedzieliśmy się w końcu stycznia, rozjaśnił mi dobrych kilka lat życia i zdziałał we mnie o wiele więcej i lepiej niż szkoła podstawowa.
Nie był jedyny i coraz bardziej zdaję sobie sprawę z wielkiej roboty, jaką w przaśnym PRL-u dokonały we mnie ówczesne wybitności sportowe i artystyczne. Nie tylko przez to, kim były, ale i przez to, jak były. Pisałem kiedyś w tym miejscu o aktorach, którzy przerzucili do nas z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pewną zagubioną dykcję i dystynkcję, liryczną i dramatyczną wyrazistość osobowości (Warnecki, Szalawski, Opaliński, Fijewski…), bez której nie czułbym, jak czuję, i nie mówił, jak mówię. Na podobnych prawach kształtowali mnie i nas, moje pokolenie, ludzie przygody, wyczynu i sportu. I było coś z miłości w uczuciach, jakie żywiłem do żeglarza Leonida Teligi, himalaisty Jerzego Kukuczki, piłkarza Włodzimierza Lubańskiego, biegaczki Ireny Kirszen
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń