Miałem niedawno urodziny. „Miałem”, a nie „obchodziłem”, bo obejść to ja mogę nieduże mieszkanie, a urodzin od pewnego czasu nie celebruję. Mogę się tylko cieszyć, że jeszcze je mam i o tym wiem. Tym bardziej że suma dwóch cyfr składających się na liczbę przeżytych lat wynosi 13, a dla mnie jest to liczba szczęśliwa. Trzeba się jakoś pocieszać.
Stefan Szlachtycz, znany przed laty reżyser (rocznik 1930), przysłał mi w związku z tym kartkę, na której znajdują się dwie informacje. Nad tortem ze świeczkami: „Urodziny są dobre dla zdrowia!”. Niżej: „Amerykańscy naukowcy odkryli, że im więcej masz urodzin, tym dłużej żyjesz!”.
No proszę, dawniej takie odkrycie przypisano by uczonym radzieckim. Mam jednak wrażenie, że w ostatnich latach pod pewnymi względami społeczności Stanów Zjednoczonych i Rosji znacznie się do siebie zbliżyły. W dodatku prezydenci Stanów Zjednoczonych są w wieku byłych sekretarzy generalnych Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Kiedy oni rządzili krajem, istniała zawsze obawa, że tracąc równowagę, mogą się niechcący oprzeć o jakiś czerwony guzik i w efekcie pół świata wyleci w powietrze. Mimo wszystko byli starsi ode mnie.
Oczywiście podeszły wiek wiąże się z rozmaitymi niebezpieczeństwami. Pomyleniem pedałów gazu i hamulca, obawą, że wjedzie się samochodem w ulicę jednokierunkową pod prąd, zagubieniem się w wielkim mieście, zostawieniem kluczy w drzwiach mieszkania, ale umówmy się
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń