Nie wiem, od czego zacząć. I to nie jest taki retoryczny chwyt. Hałas Małgorzaty Halber jest książką tak dobrą, że po prostu boję się pisać cokolwiek.
Ta niewypełniona przestrzeń, to światło, ta nieprzebrana biel – to byłaby najlepsza recenzja Hałasu.
Wszystko wszędzie naraz
Pisze bowiem Małgorzata Halber o wszechogarniającym nas nadmiarze. Podczas lektury nieraz miałam wrażenie, że znów oglądam koreański oscarowy film sprzed kilku lat o jakże wiele mówiącym tytule Wszystko wszędzie naraz. I tak, na którejś ze stron autorka Hałasu napisała o tym filmie. Bo jest w nim do bólu podobnie jak z hałasem, któremu z różnych stron przygląda się w swojej książce.
Jest o natłoku wszystkiego wszędzie naraz w mediach społecznościowych – tych wielkich współczesnych systemach pożerających nasz czas, naszą uwagę, nasze emocje, nasze życie po prostu. Obiecujących to, czego tak naprawdę nie są w stanie nam dać – zainteresowanie i troskę innych ludzi, uwagę, docenienie. A przecież dzień w dzień wszystkie te fejsbuki, iksy, instagramy, bluskaje grają nam na nosie, śmieją nam się prosto w twarz. I dzień w dzień w sposób coraz bardziej wyrafinowany wodzą nas na pokuszenie. Jak to możliwe, że gdy wpadniemy w ich sidła, nie potrafimy się już uwolnić?
„Nie pamiętam, co miałam zrobić” – tak zaczyna Hałas Małgorzata Halber. Pusta linijka. Światło. Oddech. Odpoczynek. Podkreślenie wagi tego, co przed chwilą. I dalej:
„Nieustannie.
Jestem pewna, że nie pamiętam, co miałam zrobić, bo co chwila muszę coś sprawdzić w telefonie.
Sprawdzić, czy nikt nie napisał na mesendżerze.
Sprawdzić pocztę.
Odpowiedzieć na maila.
Coś zobaczyć. Tylko nie pamiętam co.
(…)
Mam wrażenie, że połowa życia, w którym się obracam, jest wymyślona, ponieważ dzieje się w telefonie, jest powiadomieniami, jest rozmowami, które nie są rozmowami, tylko nieustającą możliwością pisemnej rozmowy”.
Ta pierwsza strona mnie zachwyciła, chwyciła za serce, złapała za gardło, sprawiła, że w głowie coś kliknęło: Jasny gwint! To o mnie! I
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń