Jestem wnuczką dwóch wiejskich kobiet. Jedna żyła zgięta wpół od dźwigania wody ze studni, pracy w polu, ubijania masła. Ze wzrokiem blisko ziemi, rękami zaplecionymi na lędźwiach, spoglądała na świat od dołu lekko załzawionymi oczami. Tymi samymi, którymi dziś patrzy na mnie tata.
Drugiej nie poznałam, minęłyśmy się w czasie, zmarła gwałtownie, pod ciężarem życia w przemocy i strachu. Mam jej twarz na jednej tylko fotografii, malowanej na zamówienie w zakładzie, może więc wcale niepodobnej do swego codziennego wyrazu. Nie wiem, jak chodziła – czy garbiła się od pracy przy maszynie do szycia? – jaki miała głos ani czy była wysoka.
Ile bym dała, żeby dziś z każdą z nich usiąść, dowiedzieć się, co mi dają w niewidzialnym spadku, jakie niespełnione marzenia, jeśli jakieś miały. Jakie prawdy, jeśli jakieś dla siebie odkryły. Po tej pierwszej, babci Jasi, mam drugie imię. I żelazną podkowę, która wisiała na jej domu. Domu, który dobrze pamiętam. Czuję go zawsze, kiedy słyszę słowa: „na wsi”. Wieś mam tylko jedną, wewnętrzną – leży pod Kielcami, zaraz za górką, z której zjeżdżamy zieloną zastawą na luzie, bo tata wyrzuca bieg i żartuje, że oszczędzamy benzynę na ostatniej prostej. Z mieszanką strachu z ekscytacją wyglądam drewnianego domu na murowanym fundamencie, okien przesłoniętych firankami, bramy ozdobion
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń