Odwrócić się na pięcie i ruszyć. Za plecami zostawić wszystko, co znane: dom z jego wiążącymi obowiązkami, codzienność pracy, powtarzalność tych samych twarzy. Powiedzieć przez ramię: „Wystarczy” temu, co znane, zaś temu, co przed sobą, z zawadiackim uśmiechem krzyknąć: „Witaj, świecie” – tak zapewne zaczyna się każda podróż. Pod każdą szerokością geograficzną, jak było dawniej, tak i teraz, wieczność podróżowania. I nie ma żadnych różnic? Jest jedna, która mnie naprawdę interesuje, a dostrzegam ją w powrocie do domu. My współcześni będziemy spamować konta społecznościowe wirtualnych znajomych swoimi zdjęciami z obowiązkowym selfie, jak gdyby tylko nasza obecność potwierdzała istnienie plaż, gór, jezior, widoków. Bez nas świat nie istnieje, zdają się mówić dzisiejsi wędrowcy last minute. A ci dawni my, zamknięci w swoich ciemnych i zaściankowych epokach? Podróżny średniowieczny wraca do domu, zamyka się w pokoju i zaczyna pisać książkę, w której opowiada o innych ludziach i obcych krainach. Zamiast współczesnego selfie, które każe widzieć najpierw siebie (ja tu, ja tam, i na tej górce to też ja), ten z wieków średnich daje niejako swoje oczy, żeby powiedzieć, że to inni – ci za morzem, za górami – są ciekawi, nie my. Albo tak mu się tylko wydaje, prowokuje Anthony Bale.
Między prawdą a fikcją
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata Anthony’ego Bale’a to książka, jakich mało, bo i takich podróżników jak angielski mediewista jest niewielu. Autor przemierzył setki kilometrów do klasztornych archiwów, uniwersyteckich czytelni, pałacowych bibliotek, tylko po to, aby zdobyć, wziąć do ręki, przeczytać świadectwo człowieka średniowiecznego, który mówi: Świat istnieje tam, gdzie nas nie ma. Specjalnie podkreślam te czynności historyka związane z obcowaniem ze spisanymi relacjami z podróży. Dla tych zdań, często dziwnych, nierzadko niezrozumiałych, Bale pakował swoje torby i ruszał ulicami Rzymu, gubił się w wąskim labiryncie Jerozolimy, stał bezradny w Pekinie, gdzie nie miał kogo zapytać o drogę. Zmagał się z chorobą morską i płacił za strajki przewoźników, czyli za własne niedoświadczenie. Tracił czas na przymusowych postojach, zmieniał nagle z góry już ustalone trasy, wciąż zaskakiwało go dojmujące doświadczenie niepohamowanej siły wiatru, nieznośnej wilgoci deszczu, wszędobylstwo piasku w ubraniach. Bale, czytając średniowieczne relacje obieżyświatów, chwyta – w sensie najbardziej zmysłowym i jednocześnie przekraczającym granice czasu
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń