Zaczęło się. Jakby przyszła próba: „Oddałeś Mi życie, no to trzeba cię wypróbować”. Trochę tak to przeżywałem. Coś Pan Bóg chce mi pokazać, coś jeszcze ciągle rzeźbi. Do czego zmierza?
Rozmawiają biskup Andrzej Czaja i Ewa Skrabacz
Kiedy powiedziałam, że chcę porozmawiać z Andrzejem Czają, który jest też biskupem, zareagował ksiądz bardzo pozytywnie. To ważna perspektywa?
Bardzo ważna. Ona pozwala niejako wrócić do domu. Zawsze, kiedy ktoś mówi: „Andrzej Czaja”, to w mojej głowie pojawia się myśl: To ja, dziecko konkretnego domu, owoc konkretnej domowej wspólnoty, ludzi, pośród których się wychowywałem. Wyniosłem z domu ogromne poczucie bezpieczeństwa, które mnie niesie, na którym buduję. Lubię mówić o swoim domu.
Wywołując Andrzeja Czaję, chciałam nawiązać do ważnego momentu, w którym znajduje się ksiądz teraz jako człowiek, mężczyzna, biskup: z ukończoną sześćdziesiątką na karku, z piętnastoletnim stażem biskupim i rok po przeszczepie wątroby. Tak po ludzku mocna kumulacja.
Trudno mi to na razie zebrać w całość. Każda wspomniana okoliczność przyniosła coś innego. Chyba najmniej zmieniła mnie sześćdziesiątka, bo jakoś tak przemknęła. I powiem żartobliwie, że tanio wyszły te urodziny. W szpitalu nie mogło być wielu ludzi. Była więc jedna z sióstr zakonnych, które troszczą się o mnie i o mój dom, była moja siostra rodzona, która zaskoczyła mnie przyjazdem razem z moją siostrzenicą. No to w sumie były trzy niewiasty na mojej sześćdziesiątce. Plus lekarze, pielęgniarki i salowe.
Skromnie, ale godnie.
Leżałem w szpitalnym łóżku krótko po zabiegu, który właściwie miał uratować przeszczep, bo wszystko zaczęło się psuć. Trzeba było dokonać nowego zespolenia wątroby z jelitem. Operacja odbyła się 7 grudnia, czyli pięć dni przed sześćdziesiątką. Udała się. Był wówczas taki głębszy wydech: „Panie Boże, Tyś jest wielki! Dziękuję, żeś mi dał to życie, nową szansę, bo wiele można w życiu jeszcze zrobić, naprawić”. Z perspektywy łóżka szpitalnego snułem też wiele refleksji, jak to przenieść na funkcjonowanie Kościoła, na duszpasterskie oddziaływanie, na wiernych. A potem trzasnęło!
Przeszczep był 19 lipca 2023 roku, a to ponowne zespolenie w grudniu, ale bardzo trudne były także październik, listopad. Mówimy niekiedy: „jeśli dożyjemy”, ale w przypadku tych konkretnych urodzin to było bardzo adekwatne zastrzeżenie.
Tak, zdecydowanie. Dwie operacje były dosłownie na pograniczu życia i śmierci. 19 lipca, potem 22 i 25 lipca ostatnia, ratująca życie. A później znowu, dwa dni po urodzinach, w Jana od Krzyża, doświadczyłem bardzo namacalnie, że moje życie to jest konkretny zamysł Bożej opatrzności. To była taka zapaść, że właściwie odchodziłem, ale bardzo świadomie. Bo gdy były te lipcowe operacje, to byłem nieprzytomny, nie miałem świadomości, co się ze mną dzieje. Natomiast w grudniu Pan Bóg dał mi świadomie doświadczyć odchodzenia. I to było mocne doświadczenie. Wyjęto jeden z drenów, ale był wbity w tętniczkę wątrobową, w drogach żółciowych i po prostu chlusnęło. Nagły spadek ciśnienia, krwawienie. Potem mnie ratowali, ale nikt nie wiedział, co się dzieje.
I wszystko przeżywane świadomie?
Tak, bardzo świadomie kodowałem, co się ze mną dzieje, a w tej świadomości czytałem bliskość i obecność Boga. W pobliżu było dwóch doświadczonych chirurgów, profesor, który był szefem oddziału, a także konkretny radiolog, i jeszcze akurat był wolny tomograf. No niech mi ktoś powie, że to jest zbieg okoliczności! Już po wszystkim lekarz mówił, że prawdopodobieństwo, żeby to wszystko się udało, było bardzo małe, a poziom ryzyka bardzo duży.
To sugestia, że nie tylko ludzkie ręce tam działały?
Tak, zdecydowanie. To się czuło.
Tym doświadczeniem ksiądz biskup dzieli się z ludźmi. Jakie są reakcje?
Przede wszystkim słuchają. Bo to jest trochę tak, że wielu rzeczy ludzie doświadczają, ale nie mają odwagi, by to nazwać po imieniu. Dziś wszystko chcemy tłumaczyć racjonalnie. Deprecjonujemy wiarę, przeceniamy zdolności rozumu. I nawet gdy czegoś racjonalnie nie umiemy wyjaśnić, to do wiary nie sięgamy, bo przecież byłby t
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń