„Czytając tekst literacki, jesteśmy w stanie »widzieć oczami innych«, uzyskując szeroką perspektywę, która poszerza nasze człowieczeństwo. Uaktywnia to w nas empatyczną moc wyobraźni, która jest podstawowym nośnikiem zdolności utożsamiania się z punktem widzenia, kondycją, uczuciami innych, bez których nie ma solidarności, dzielenia się, współczucia, miłosierdzia. Czytając, odkrywamy, że to, co czujemy, jest nie tylko nasze, jest uniwersalne, więc nawet najbardziej opuszczona osoba nie czuje się sama” – czytamy w Liście Ojca Świętego Franciszka o roli literatury w formacji kapłańskiej opublikowanym w lipcu 2024 roku (pkt 34). Idąc tropem papieskiej myśli, spróbujemy opowiedzieć o wybranych zagadnieniach teologicznych za pomocą literatury. Stąd tytuł tego cyklu, który przez najbliższy rok będzie się ukazywał na łamach „W drodze”, a w wersji podcastowej na kanale dominikanie.pl w serwisie Spotify. Więcej o cyklu: wdrodze.pl/podcast-dobrze-sie-wierzy-literatura.
Są rzeczy, które możemy uczynić, bo leżą w naszej mocy – a dzisiaj nauka podsuwa nam cały szereg takich instrumentów – ale nie powinniśmy tego robić z roztropności i ostrożności, przewidując konsekwencje.
Rozmawiają literaturoznawca prof. Ryszard Koziołek i Roman Bielecki OP
Gdyby dziś osiemnastolatka napisała taką powieść, niektórzy załamywaliby ręce, ubolewając nad tym, co ona ma w głowie. Chwilami okrutna i przerażająca, ponura i dramatyczna, mieszająca grozę i tragizm z elementami horroru. A jednocześnie dzieło ponadczasowe, które od przeszło dwustu lat zachwyca kolejne pokolenia czytelników i inspiruje kulturę popularną.
To niewątpliwie jeden z cudów w historii literatury, którego okoliczności powstania same w sobie są literaturą. Wszystko wydarzyło się 16 czerwca 1816 roku w willi lorda Byrona nad Jeziorem Genewskim. W grupie osób, które się tam znalazły, była między innymi Mary Shelley, a właściwie Mary Godwin, bo tak brzmiało jej panieńskie nazwisko. Było ciemno, padało rzęsiście i znudzone towarzystwo zabawiało się, opowiadając sobie straszne historie na dobranoc. Jedną z nich była opowieść o przygodach Victora Frankensteina. To o tyle istotne, że liczne ekranizacje filmowe tej książki, które mamy w pamięci, położyły nacisk na monstrum, które wyszło spod jego ręki, a które w rzeczywistości jest tworem bezimiennym. Twórca nie nadał albo nie zdążył nadać mu imienia, co okazuje się decyzją brzemienną w skutki.
Jest to powieść epistolarna, a jej narratorem jest Robert Walton – podróżnik i żeglarz, który podczas jednej z wypraw spotyka będącego na granicy śmierci tytułowego bohatera.
Shelley wprowadza do swojej relacji pośrednika, osobę trzecią, która nie jest ani szalonym wynalazcą, ani fantastycznym stworem, tylko człowiekiem takim jak my. Ten zabieg sprawia, że mamy w powieści swojego reprezentanta, który dziwi się naszym zdziwieniem, jest wstrząśnięty naszym wstrząsem i który na naszych oczach przechodzi ewolucję pod wpływem tego, co słyszy. Poza tym świadek uwiarygadnia tę przerażającą historię.
Oceń