Bóg daje nam możliwość decydowania o kształcie naszego życia nie tylko tu, na ziemi, ale też w wieczności. W przeciwnym wypadku trudno byłoby mówić, że naprawdę cieszymy się wolnością.
Można odnieść wrażenie, że teologiczne pojęcie „zasługa” stało się współcześnie czymś, z czym nie do końca wiadomo, co zrobić. Z jednej strony jest niezwykle silnie zakorzenione w nauczaniu Kościoła, natrafiamy na nie często w języku liturgicznym i kaznodziejskim, sami też mamy nieraz skłonność do myślenia w kategoriach religijnego „zasługiwania”. Z drugiej strony wydaje się ono zupełnie nieprzystające do dzisiejszej mentalności i po prostu przestarzałe niczym szacowny relikt minionych czasów.
Co więcej, pojawiają się w Kościele głosy, że jest ono wręcz niebezpieczne dla chrześcijaństwa, zatruwając autentyczny ewangeliczny przekaz i wypaczając naszą relację z Bogiem. Słyszy się, że przecież u Boga nie można na nic zasłużyć, a mówienie o „zasługiwaniu” powoduje, iż myślenie religijne zostaje skażone transakcyjnym, bezdusznym nastawieniem. Można by uznać, że posługując się pojęciem „zasługa”, czynimy z Boga nawet nie tyle sprawiedliwego Sędziego, ile Wielkiego Księgowego, a z Księgi Życia – rachunkową księgę zysków i strat, w której zapisywane jest to, co „zarobiliśmy”, oraz to, co jesteśmy jeszcze „winni”, a do nieba zostaniemy wpuszczeni tylko pod warunkiem, że nasz osobisty bilans będzie dodatni. Ponadto ta kategoria teologiczna ma budzić w nas rzekomo skłonność do rażącego indywidualizmu i egoizmu, pod których wpływem zabiegamy tylko o własne zbawienie, ignorując innych, mniej gorliwych czy w ogóle niewierzących, zostawianych samym sobie. Nie mówiąc już o tym, że przeszkadza ono w dialogu teologicznym z naszymi braćmi protestantami, a nawet po części z prawosławnymi, u których jako takie w zasadzie się nie pojawia.
Czy zatem pojęcie „zasługa” nie jest bardziej problematyczne niż przydatne z punktu widzenia wiary? Czy nie lepiej byłoby po prostu odejść od jego używania i wyrugować je z naszego myślenia? Cóż, pewien ksiądz zwrócił mi niedawno uwagę, że bardzo łatwo jest eliminować ze słownika religijnego te terminy, które wydają się nie przystawać do współczesnej wrażliwości i kłócą się z naszym postrzeganiem Boga – tyle że przeważnie robi się to bez należytego zrozumienia ich właściwego znaczenia, miejsca, jakie zajmują w katalogu katolickich kategorii, oraz tego, co stracimy, pozbywając się ich. Krótko mówiąc, rezygnując z nich, na ogół wylewamy dziecko z kąpielą, za jednym zamachem eliminując jakiś ważny wymiar chrześcijańskiej wiary. Czy zatem z pojęciem zasługi wiąże się taka cenna rzeczywistość i taka prawda o Bogu, których dobrze byłoby nie utracić?
Dwa rodzaje zasługiwania
Krytycy myślenia w kategoriach zasługiwania mają pełną rację, walcząc z postrzeganiem Boga jako kogoś, komu należy najpierw coś dać („zasłużyć się”), aby coś nam w zamian oddał. Takie podejście rzeczywiście można by uznać za skażone handlowym widzeniem świata i niewiele lep
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń