Pewnie wchodzę w zakręt, mimo że dawno tu nie byłam. Znam trasę. Zatrzymuję samochód przy wrastającym w chodnik drzewie. Idę do furtki. Wciskam dzwonek. Wiem, że rozszczeka się pies. Psy się zmieniają. Przez ostatnie kilkanaście lat wybiegał mi na spotkanie Junior, szorstkowłosy jamnik, który od razu sikał z radości, a potem kładł się na grzbiecie i czekał, aż podrapię go po brzuchu. Teraz biegnie ku mnie Pablo, pierwszy kundelek w długiej linii psów tego domu. Był jeszcze Lolek, wyniosły jamnik jadający z widelca, i Chucky – labrador ciapa, który pozwalał, by rządził nim kot Kacper. Pablo obszczekuje mnie nieufnie, ale szybko nadstawia się do drapania.
Jest jak zawsze. Dom pachnie mieszanką drewna, olejów, dzieł sztuki zwiezionych z Afryki, kart babci Hani, aromatem wolności i herbat. W korytarzu nad komodą zdjęcia mojej ukochanej rodziny, która nigdy nie była moją rodziną. Cieszę się z fotografii nowych małych ludzi, zasmucam, zerkając na twarze tych, których już opłakaliśmy. Nie jestem tu u siebie – nie aż tak. Ale mogę tu być, gdy potrzebuję.
Elif Shafak, turecka powieściopisarka, pisze, że poza rodziną z krwi mamy jeszcze tę z wody – wybraną. To jest mój dom z wody. Przed laty przyjeżdżałam do niego, uciekając z własnego, który się chwiał i kołysał. Wchodziłyśmy z Agnieszką na strych i tam wśród jej aniołów – malowanych
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń