Kiedyś zepsuł mi się laptop. Myślałam, że wystarczy kupić nową ładowarkę, a tymczasem się okazało, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Biedaczek musiał iść do serwisu. Pan w serwisie z buddyjskim spokojem tłumaczył mi, że to nie takie proste: trzeba będzie czekać na części zamienne i – z tego, co zrozumiałam – po kolei dogrzebywać się do kolejnych warstw mojego sprzętu, aby ustalić, co konkretnie jest do wymiany i czy opłaca się to wymieniać. Czułam się jak na rozmowie z ordynatorem o ciężko chorym pacjencie albo na wykładzie o wiedzy tajemnej. Byłam zdruzgotana.
– Angela! – wyłam rozpaczliwie do mojej współsiostry. – Ja mam tam wszystko! Hasła do Facebooka, poczty, Kahoota, Genially, e-dziennika, dane, felietony, nieskończoną książkę… Tam jest całe moje życie!
Siostra Angela popatrzyła na mnie z jeszcze większym spokojem niż pan w serwisie.
– Naprawdę? – zapytała, jakbym wyglądała na kogoś, kto żartuje. – A ja myślałam, że całe twoje życie jest w kaplicy.
Podziałało jak zimny prysznic. Rzeczywiście: co to właściwie znaczy dla mnie, dojrzałej zakonnicy, „całe moje życie”? Gdzie upatruję jego źr
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń