Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Porządkując rzeczy zapomniane, trafiłem na Chatkę Puchatka A. A. Milne’a. Świąteczny prezent pamiętający czasy, kiedy dzień kończył się tuż po wieczorynce. Przeczytałem. Znów z fascynacją ośmiolatka, który granicę Stumilowego Lasu przekroczył po raz pierwszy. Świat się na chwilę zatrzymał.
Dzisiaj to inna książka. Rzeczywistość stworzona przez pisarza z Hampstead dorosła ze mną. Drugoplanowy Kłapouchy, dawniej mało interesujący i niewidoczny, stał się niepostrzeżenie postacią bardzo mi bliską. Może dlatego, że czasy są na tyle dziwne, że wszyscy jesteśmy trochę niedopasowani i samotni. Z jakąś częścią siebie nie tam, gdzie trzeba. A co jakiś czas zamieć, śnieg, rozpędzony przyjaciel albo inne nieszczęście.
Na progu świąt te zamiecie dotykają bardziej. Rok temu, na dzień przed wyjazdem w rodzinne strony, jeszcze w pośpiechu zakupów, przyglądałem się bezdomnym wypędzanym z udekorowanej galerii handlowej. Nie zareagowałem, bo zabrakło mi odwagi. Wyrzut sumienia dźwięczy w mojej głowie do dzisiaj. Kilka godzin wcześniej dzieliłem się opłatkiem ze skazanymi. Ciężkie sprawy, długie wyroki, kolejne święta za murami. Groźni, ale ze łzami w oczach. Dwa trudne obrazy.
W kontraście do tych wspomnień czytam Chatkę Puchatka, prezent, który przed laty znalazłem pod choinką, w domu może nie idealnym, ale dobrym. I uświadamiam sobie, że trudnych obrazów, jak tych wyżej, nie trzeba szukać daleko. Niekoniecznie wśród bezdomnych lub w areszcie śledczym, ale na przykład u sąsiada, dwie ulice dalej.
Jak u pani Marty kilka domów stąd, nauczycielki, choć powiedzieć nauczycielka, to zbyt mało. Wspominana przez pokolenia, bo uczyła nie tylko mnie i brata, ale też naszych rodziców. Więcej niż historyk, bo zawsze podkreślała, że historia nie tylko uczy, ale przede wszystkim wychowuje. Dzisiaj, kiedy lat trochę więcej, ta mądrość wraca. Wymagała okrutnie, ale nie znam nikogo, kto nie wspominałby dobrze tych lekcji.
Od dwóch lat jest na emeryturze. Dzieci gdzieś za wielką wodą. Od roku bez męża – nowotwór nie miał litości. Pamięta każdego, na zawołanie przywołuje epizody z lat szkolnych. Twarz surowa, ale oczy wciąż jak u dobrego człowieka. Tylko więcej w nich smutku i samotności.
Albo jak u Piotra. Już nie sąsiad, bo teraz oddalony o 50 kilometrów, ale czasem odwiedza stare śmieci. Spotykamy się przy okazji Wszystkich Świętych. Widać od razu, że dla bliskich jest jak trędowaty, persona non grata. Sześć miesięcy temu wrócił z Monaru. Czysty. Układa sobie nowy świat. Dla nich to za mało i za wcześnie. Cierpliwie czeka. Mówi, że się uczy odpowiedzialności, a to tylko i aż konsekwencja życia, które do niedawna prowadził.
Wszystko wskazuje na to, że do świąt rany nie zdążą się zabliźnić, więc wigilia samotna, później kilka telefonów z życzeniami do podobnych sobie, rozsianych po kraju. Pasterka i sen.
Michała zostawiła żona. Do Wielkiej Brytanii wyjechali z dwójką dzieci. Szukali lepszego świata. On swój stracił, ona znalazła iluzję lepszego. Dobry chłopak. W podstawówce przez chwilę dzieliliśmy jedną ławkę. Rozsadzono nas za ściąganie i dziewczyny. Bardziej za dziewczyny.
Mocno rozbity. Boli perspektywa świąt z dala od Oli i Maćka, od żony, której przecież nigdy nie przestał kochać, bo kocha się na dobre i na złe. Kupił prezenty, napisał długi list. Wyśle pocztą. Nie chce jechać do rodziców, bo ma dość złotych rad, narzekania i „a nie mówiłam”. Teściów nie odwiedzi tym bardziej, choć trzeba przyznać, bardzo uczciwi, zostali przy nim, próbują córce przemówić do rozsądku.
Różne nazwiska, różne historie. I wspólny mianownik: święta spędzą na uboczu. W biegu zaś nie zwracamy na nich uwagi, bo przecież to nie nasza sprawa i ważny jest czubek własnego nosa. Trochę jak z osłem z powieści Milne’a, który żali się światu: „Nikt mi o niczym nie mówi… Nikt mnie nigdy o niczym nie zawiadamia. Będzie już siedemnaście dni w przyszły piątek, odkąd nie zamieniłem z nikim ani słowa”.
Dobry wigilijny zwyczaj, wciąż obecny w wielu domach, to pusty talerz. Czeka na tych, którzy nie zdążyli do własnych domów. Miły banał. Tyle że dzisiaj takich, którzy nie zdążyli, nie spotyka się często. Więcej tych, których domy są puste albo już dawno nie ich. Może warto to miejsce przy stole wcześniej zapełnić. Trochę kłopot i trochę głupio, ale przecież we wcieleniu ważne jest to, żeby być człowiekiem.
Za Kłapouchym z Chatki Puchatka: „Trochę Względów, trochę Troski o Innych. W tym cała rzecz”. A w innym miejscu: „Gdy już pomyślisz sobie, że nawet w dniu urodzin zostałeś zapomniany i opuszczony przez wszystkich, dwaj przyjaciele przyniosą ci w prezencie baryłeczkę po miodzie i pęknięty balonik”.
Oceń