Nie można było go nie zauważyć – w dżinsach wranglerach, czerwonych skarpetkach i szaliku, w kurtce moro, z długimi włosami… Intrygował nie tylko świeckim ubiorem, ale całym sobą.
Kochałem ojca Jana, zafascynowany jego totalnym zawierzeniem Chrystusowi i nieoszczędzaniem się dla sprawy Bożej. Nigdy nie porównywałem się z nim, może dlatego nie czułem się przytłoczony jego wielkością, a czas naszej długoletniej duszpasterskiej współpracy uważam za jasny i twórczy.
Zaczęło się późnym latem 1990 roku. Przyjechałem do Poznania z asygnatą od ojca prowincjała, w której było napisane, że dla dobra mojego i zakonu znalazłem się tutaj… Nie miałem wyjścia, musiałem w to uwierzyć, choć serce było jeszcze przy pierwszej miłości w Krakowie, a rozum podsuwał mi myśl, której się dzisiaj wstydzę, że w porównaniu z fantazją, gościnnością i wylewnością krakowian, poznaniacy są jak oziębłe żony… Bardzo szybko przekonałem się, że jest inaczej, że są to stereotypy i wymyślone mity, a pozn
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń