Około 1992 roku trafiłem na jego otwarte wykłady o katolickiej nauce społecznej na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dziś wielu wzdycha z nostalgią do tamtego czasu, zapominając, że były to lata gwałtownych, często gorszących konfliktów związanych z walką o miejsce Kościoła w demokratycznym kraju. Kłócili się wszyscy z wszystkimi i wszyscy tracili przy tym nerwy. Na tym tle Zięba był pierwszym, jakiego widziałem, księdzem, który w koloratce stawał przed często bardzo krytyczną, a nawet agresywną, studencką publicznością i po prostu prowadził z nią rozmowę. Atakowany pytaniami o świeckie państwo, o neutralność światopoglądową, o katechezę w szkołach, o to, że ulicy Armii Czerwonej przywrócono nazwę Święty Marcin – odpowiadał polemicznie, ale bez konserwatywnego doktrynerstwa czy złości. I ze sporą wiedzą, której wtedy brakowało wszystkim.
Ten jego spokój i merytoryczne przygotowanie bardzo imponowały. Chwalony, machał ręką: „Jak poczytać Świętego Tomasza, to on też nie odrzuca argumentów Awicenny czy Awerroesa tylko dlatego, że to muzułmanie. Przeciwnie, na gruncie filozofii i teologii traktuje ich absolutnie serio, raz im przyznając rację, kiedy indziej polemizując. Ale to wszystko się opiera na racjonalnej ocenie”.
Sam, związany z dawną opozycją, pielęgnował stare znajomości niezależnie od tego, że po upadku komunizmu wielu z jego dawnych sojuszników znalazło się w
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń