Tak, pływałem w Newie, i to nie byle gdzie, ale w samym centrum Petersburga – niedaleko kolumn rostralnych, z widokiem na Twierdzę Pietropawłowską.
Był lipcowy poranek 1989 roku, kiedy po całonocnej podróży luksusowym wagonem sypialnym, co samo w sobie zasługiwałoby na osobne opowiadanie, wraz z bratem Aleksandrem Kozą wysiedliśmy w Pitrze. Bo choć na całym świecie nazywano go wtedy Leningradem, to dla miejscowych on był i pozostanie Pitrem. Błękitne niebo, słońce, kanały, mosty, biel pałaców i złoto cerkiewnych kopuł. Po Moskwie była to jakaś nieprawdopodobna ulga – tu pierś podnosiła się z zachwytu, a oczy chłonęły piękno; tam czułem się jak w wierszu Majakowskiego: Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą! Partia – to ręka milionopalca, w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta. Wędrowaliśmy więc do mieszkania Wali (Walentyny) i Żorża (Georgija) Friedmanów: ja zachwycałem się bez opamiętania, wydając co chwila jakieś ochy i achy, a Aleksander syczał mi za plecami przez zęby: „To wszystko na krwi ludzkiej postawione! Czy ty wiesz, ile istnień ludzkich pochłonęła ta carska fanaberia! Stawiać miasto w takim miejscu!”. W końcu dotarliśmy na miejsce. Małe mieszkanko mieściło się w suteren
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń