Lubię dzień Wszystkich Świętych. Traktuję go jak inne rodzinne święta, choć te są jedyne, podczas których nie siada się z rodziną do wspólnego stołu. A jeśli nawet, to jednak nie to samo, co wielkanocne śniadanie czy wieczerza wigilijna. W Meksyku to dzień radosny, w Polsce zaczyna się od granych w radiu zawsze tych samych utworów: Ave Maria Bacha i Schuberta, adagio Albinoniego, arii Bacha. I od razu wiadomo, że nikomu nie jest do śmiechu.
Idąc na groby, cieszę się, że spotkam się z rodzicami, rodziną, bliskimi. Oni tam na mnie czekają. Jako dzieci wiedzieliśmy, że ci, którzy odeszli, trafili do nieba (nie znaliśmy nikogo, kto znalazłby się w piekle). Spędzają tam drugie życie w szczęściu, a raz do roku schodzą do swoich domów na cmentarzach, gdzie, choć dla nas niewidoczni, dobrze nas widzą, cieszą się ze zniczy i kwiatów, które im przynieśliśmy. I słuchają, co u nas, dziwią się, że nasze dzieci tak urosły, a wnuczka już chodzi.
Nie może być inaczej, jeśli wierzymy w życie pozagrobowe. Dlatego, choć lubię atmosferę tego dnia, trudno mi rozmawiać z rodzicami i bratem, kiedy wokół grobu gwar jak na Marszałkowskiej. Pierwszy listopada stał się festynem. Przyzwyczaiłem się już do rewii mody damskiej, i to akura
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń