Przyleciało nas jedenaście. Ostatnią poznałyśmy na miejscu, przypadkiem. Łącznie – dwanaście kobiet z całego świata, w różnym wieku.
Powód naszego spotkania był niepoważny. Zaproszono nas na wielkie targi ogrodnicze do tajwańskiej stolicy – Tajpej. Bohaterem targów był storczyk, niezliczone jego odmiany i miliony egzemplarzy prezentowanych w specjalnie wybudowanych i zaaranżowanych hangarach oraz scenografiach tematycznych. Pomiędzy nimi my – dziennikarki różnych specjalizacji, języków i kultur. Ja – wówczas trzydziestolatka – i Regina, dwudziestolatka szefująca newsroomowi w Indonezji, byłyśmy tam cokolwiek nie na miejscu. Za młode i przynależne już innym czasom – epoce mediów niedofinansowanych i wpadających w kryzys tożsamości. A zaproszenia na wyjazdy z noclegami w luksusie i hojnym limitem w hotelowych restauracjach otrzymywało się na ogół „w uznaniu zasług”. Stare, zamożne redakcje delegowały swoje najbardziej zasłużone gwiazdy.
Gdy po śniadaniu spotykałyśmy się wszystkie w nasłonecznionym lobby, by rozpocząć kolejny dzień kwiatowo-turystycznych przyjemności, obserwowałam tę galerię postaci w zdumieniu i zachwycie. Była wśród nas emerytowana „kalifornijska Nigella Lawson” – dama o statusie naczelnej kulinarnej arbiter Santa Barbara. Mówiła do mnie per „Sunshine” – słoneczko. Była również filipińska tygrysica
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń